Siedzieliśmy sobie przy kolacji, zupełnie zwyczajnie, i nic nie zapowiadało tego, co miało nastąpić. Trudno było nawet przypuszczać, że ni z tego, ni z owego moje oczy zostaną zgwałcone przez ryż! Pal sześć, to tylko oczy, ale trzeba powiedzieć wprost, że to nie ja byłem najbardziej poszkodowany. Główną ofiarą była kuchnia włoska.
Miało być risotto, a rzeczywistość okazała się gorsza od nocnych koszmarów. Moim oczom ukazały się dwie półkule nałożone na talerz za pomocą łyżki do lodów. Łzy pociekły mi ze śmiechu… Risotto nie stoi na talerzu, risotto jest al onda – jak fale – mówią Włosi i chyba się nie mylą, bo w końcu to oni wymyślili to danie. Risotto na talerzu nie musi sterczeć dumnie w górę!
Inna rzecz: panna cotta. Jeśli tłumaczyć dosłownie – śmietana gotowana. Proste? Wydawałoby się, że tak, a jednak jeden z lokali nad polskim morzem, restauracja o najwyraźniej międzynarodowych ambicjach, serwowała w swoim czasie deser, chyba dla niemieckich gości, o jakże miło brzmiącej nazwie Fräulein Cotta. Niby to samo co po włosku, ale jakby nie do końca!
Z kolei carbonara ze śmietaną jest jak seks w skarpetkach – mówią w Italii. Ale w Polsce, mimo „Top Chefów”, „Master Chefów” i rodziny Gesslerów, dalej leje się śmietanę do jajek, bo wtedy szansa, że się zetną, jest mniejsza. I mają czelność nazywać takie danie carbonarą. Otóż nie, moi drodzy, to jest policzek wymierzony kuchni włoskiej!