Kukbuk
Kukbuk
Modelowa ręka i domowe drobiazgi (fot. Marta Grzebisz)

Obiekty codzienne – część 2.

Kiedy od jednych rzeczy musimy się izolować, inne stają się wyjątkowo bliskie. Zdystansowani od pewnych relacji, nawiązujemy nowe – z domowymi przedmiotami.

Tekst: redakcja

Zdjęcie główne: Marta Grzebisz

Ten artykuł przeczytasz w mniej niż 20 minut!

Przeciągająca się izolacja dla wielu z nas jest okazją, by na nowo zdefiniować pojęcie domowości. Dziś zaglądamy do domów autorów KUKBUK.pl, by sprawdzić, jak czas izolacji wpłynął na ich codzienność. Co sprawia, że łatwiej im przetrwać w czterech ścianach? Co podtrzymuje ich na duchu i pomaga pogodzić się ze zmianą stylu życia? Z których przedmiotów korzystają w tym czasie najczęściej i dlaczego?

Podobnie jak redakcja KUKBUK.pl, której część zapytaliśmy niedawno o fundamentalne dla niej obiekty codzienne, nasi autorzy próbują odnaleźć się w nowej sytuacji poprzez zmianę nawyków, odkrywanie nowych hobby i otaczanie się przedmiotami sprawiającymi, że przebywanie w domu staje się przyjemniejsze.

Autorzy KUKBUK.pl o ulubionych rzeczach - Aparat, laptop, domino i książki (fot. Bartek Kiezun)

fot. Bartek Kieżun

Bartek Kieżun

Dziennikarz kulinarny, podróżnik, fotograf

Za kilka dni miną trzy lata, odkąd wyprowadziłem się z dużego miasta. Codzienne miejskie pokusy i czynności, takie jak poranna kawa w kawiarni, spontaniczna pizza z przyjaciółmi w porze obiadu czy słuchanie skrzypiących pod oknem tramwajów, zamieniłem na święty spokój, dużą kuchnię i przewidywalną nudę codzienności przerywaną częstymi podróżami związanymi z pracą albo z przyjemnością. Choć najczęściej oczywiście łączyłem pracę i przyjemność. Czas, w którym nie byłem w podróży, wypełniało siedzenie w domu, gotowanie i fotografowanie, czytanie i pisanie.

Stosy książek Bartka Kieżuna (fot. Bartek Kieżun)

fot. Bartek Kieżun

Wieść o przymusowej izolacji doprowadziła mnie do szału, bo pozbawiła możliwości podróżowania. Zaplanowane podróże do Tel Awiwu i Stambułu zniknęły z grafika, co więcej, w tunelu nie było nawet małego światełka wskazującego na szybką zmianę tej sytuacji. Wpadłem w panikę, ale tylko na chwilę.

Planowany wyjazd do Izraela nie miał być urlopem. Jechałem tam z zadaniem zebrania materiału fotograficznego do książki „Tel Awiw do zjedzenia”, kolejnego – po Italii, Portugalii i Stambule – przewodnika kulinarnego, którego wydanie jest zaplanowane na 2021 rok. Plan był taki, że po zebraniu zdjęć siądę do opisywania izraelskich przygód oraz najbardziej interesujących ludzi i miejsc, na jakie udało mi się trafić.

Nie wypuszczam z rąk wagi, notesu, długopisu i aparatu fotograficznego

Przekląłem szpetnie na widok e-maila z informacją o anulowanym locie i zabrałem się do gotowania, opracowywania przepisów i robienia zdjęć gotowych potraw. Od mniej więcej miesiąca jemy wyłącznie dania kuchni bliskowschodniej i żydowskiej. W całym domu pachnie kuminem, za’atarem i harissą. Piekę chleby Żydów z Jemenu i jerozolimskie precle, falafele doprawiam kardamonem, a wołowe kofty marokańską przyprawą ras el hanout.

Nie wypuszczam z rąk wagi, notesu, długopisu i aparatu fotograficznego. Dopisuję kolejne szczypty przypraw, a potem biegnę do okna, ustawiam stolik, chwytam blendę, gdy Przemek, mój partner, szykuje talerz do sfotografowania, bo sam jestem w tym dramatycznie słaby. Kiedy słońca jest za mało, by robić zdjęcia – bo nie stosuję sztucznego światła – przepisuję gotowe receptury z notesu do komputera. Szans na to, by się nudzić, nie ma.

Kuchenne miseczki i czarki (fot. Bartek Kieżun)

fot. Bartek Kieżun

Codzienna izolacyjna rutyna wygląda tak: po śniadaniu i kawie zabieram się do gotowania, potem robimy zdjęcia z wykorzystaniem popołudniowego słońca. Zjadamy obiad, po którym wypada czas na spacer z psem (długi, bo od tego gotowania i jedzenia koszule robią się za małe) i na czytanie na przemian „Historii Żydów” Simona Schamy oraz „Jerozolimy” Simona Montefiore’a. Wieczorem czas nam mija szybko, bo gramy w „Mexican Train”, rodzaj amerykańskiego domino, wywołującego emocje godne Las Vegas.

Z czym będzie mi się kojarzyć izolacja? Jakie przedmioty odmierzają mi codzienność? Te, co zazwyczaj. Kuchenny blat, notes i długopis, aparat fotograficzny i komputer oraz kieliszek wina, partyjka „Mexican Train” i kolejny odcinek „Better Things” na HBO wieczorem.

Nie wierzę w wielką zmianę, którą ma przynieść ten czas

Nie wierzę w wielką zmianę, którą ma przynieść ten czas. Myślę, że gdy tylko skończy się izolacja, moje życie wróci na stare tory, zwłaszcza że w sumie niewiele się w nim zmieniło. A że od kiedy jestem w domu, udało mi się przygotować 51 zdjęć do „Tel Awiwu do zjedzenia”, to na sytuację nie narzekam. Nie ukrywam jednak, że wypatruję końca izolacji – chcę włożyć ulubione buty i znów ruszyć w drogę.

Różne przedmioty takie jak książki, zakładki do książek i szczotki do ciała (fot. Ola Koperda)

fot. Ola Koperda

Ola Koperda

Animatorka kultury,  pomysłodawczyni i prowadząca HyggeBlog

Planów na te „domowe” tygodnie było sporo. Część udaje się realizować, na część może przyjdzie jeszcze czas. Po pierwszych dniach rozmyślań, refleksji, smutków i sprzątania mieszkania postanowiłam wykorzystać ten okres na tyle, na ile się da. Pewne rzeczy musiały zostać odłożone na później. Na co dzień moja praca to głównie spotkania, wywiady, sporo przemieszczania się i odwiedzania nowych miejsc – wszystko to jest teraz niemożliwe.

Dlatego ważne było znalezienie tymczasowego, nowego sposobu na funkcjonowanie. Nie zawsze jest to łatwe, ale mam nadzieję, że niebawem będzie szansa wrócić do dawnego trybu życia. Oprócz intensywnej aktywności zawodowej brakuje mi lunchów na mieście, lekcji jogi i kina, w którym od czasu studiów jestem mniej więcej raz w tygodniu. Stwierdziłam, że czas w domu umilę sobie drobnymi rzeczami, małymi rytuałami, postaram się spędzić go świadomie i docenić przedmioty, na które wcześniej nie zwracałam uwagi.

Różne przedmioty takimi jak szczotki do ciała, serum i roller do twarzy (fot. Ola Koperda)

fot. Ola Koperda

Pracuję teraz znacznie mniej, dlatego, by nie czuć, że czas przelatuje mi przez palce, pomyślałam o paru rzeczach, które mogę zrobić, a które pomogą mi się rozwinąć lub czegoś nauczyć. Zaczęłam od paru kursów MasterClass (głównie z pisarzami) i nauki języka hiszpańskiego z aplikacją (na zupełnie podstawowym poziomie, pozwalającym na komunikację podczas wyjazdów). 

Zauważyłam, że dokładne planowanie kolejnego dnia pozwala mi zachować poczucie spokoju. Dlatego długopis i kalendarz towarzyszą mi codziennie. Zamiast spotkań wpisuję do niego zupełnie zwyczajne rzeczy, jak przesadzanie kwiatków. Dobre samopoczucie jestem w stanie utrzymać dzięki wprowadzeniu do planu dnia powtarzalnych czynności, które wcześniej pojawiały się w nim nieczęsto (nie potrafiłam się zmobilizować, a teraz nie mam wymówki!), takich jak cowieczorny masaż twarzy, szczotkowanie skóry na sucho lub medytacja z Headspace (nadal muszę się mocno zmuszać, bo po paru minutach zaczynam się wiercić!).

Pojawiły się też codzienne rytuały: wieczór przy świecy, zapalenie palo santo lub papierka d’Armenie

Nastrój poprawiają też drobiazgi, które parę tygodni temu robiłam bez zastanowienia i zbytniej uwagi, jak codzienne śniadanie i kawa w ładnych naczyniach zbieranych przez lata czy gotowanie nowych potraw – przy czym niekoniecznie podążam za przepisem, raczej improwizuję.

Pojawiły się codzienne rytuały: wieczór przy świecy, zapalenie palo santo lub papierka d’Armenie pachnącego różą i lektura fragmentu książki „The Story of Art” Ernsta Gombricha, która przyjechała ze mną wiele lat temu z małej greckiej księgarni. Przy okazji, co bardzo mnie cieszy, wróciła chęć do czytania książek, wcześniej niestety wygrywały seriale. 

Stolik z wazonem i książkami (fot. Ola Koperda)

fot. Ola Koperda

Ostatnia rzecz, która jest stale obecna w domu, to świeże kwiaty: tulipany lub hiacynty, kupowane w pobliskim warzywniaku. Jeśli nie ma takiej możliwości, to zastępuje je kwitnąca gałązka zerwana podczas spaceru.

Wkrótce w wazonie pojawią się konwalie – wyrosły w moim małym przydomowym ogródku, którego codzienne doglądanie, podobnie jak poranna kawa na słonecznym tarasie, daje mi obecnie sporo frajdy.

Dywanik, mata do jogi, filiżanka i figurka świnki - zestaw ulubionych przedmiotów ułożonych na podłodze (fot. Mari Krystman)

fot. Mari Krystman

Mari Krystman

Redaktorka, absolwentka kulturoznastwa

Od dawna pracuję w domu, więc obostrzenie w postaci izolacji nie zmieniło wiele w tej materii – dom nadal jest moim kameralnym biurem i azylem w jednym. Wciąż wspierają mnie te same przedmioty, choć teraz z pewnością ze zdwojoną mocą. Nie wszystkie są literalnie użyteczne, ale każda rzecz ma swoją cenną funkcję.

Podłoga i parapet zastawione roślinkami (fot. Mari Krystman)

fot. Mari Krystman

Numer jeden to rośliny doniczkowe: cała gromada pilei, niezniszczalne zamiokulkasy zamiolistne czy mały las w słoiku są namiastką lasów i parków, które jeszcze niedawno były niedostępne. Drugą sprawą jest kojące dla oczu działanie zieleni na parapecie – ochoczo kieruję w jej stronę zmęczony komputerem wzrok.

Mniej uzdrawiająca, ale równie cenna estetycznie jest moja kolekcja wazonów, do których mam szczególną słabość. Może to zabrzmi próżnie, ale lubię na nie po prostu patrzeć. Część z nich to pamiątki rodzinne albo prezenty i w czasie izolacji niebywałą frajdę sprawia mi ich układanie na komodzie. Kompozycje zmieniają się co kilka dni – skoro nie mogę chodzić do muzeów, robię sobie w domu namiastkę galerii sztuki użytkowej.

fot. Mari Krystman

Sztuką na pewno nie można nazwać mojego stroju codziennego, bazującego na dresie, ale podczas izolacji wygrywa wygoda. Dresy sprawdzają się do pracy i do jogi – tu bardzo doceniam też moją pastelową matę.

Na tym miękkim kawałku uciekam do ćwiczeń oddechu i medytacji, które są skuteczną odskocznią od rozważań okołopandemicznych.

Przedmioty rozłożone na podłodze - koszulka, aparat fotograficzny, kindl (fot. Marta Grzebisz)

fot. Marta Grzebisz

Marta Grzebisz

Współtworzy markę Jan Barba

Od początku pandemii nie doświadczyłam pełnego „uwięzienia” w domu. Wraz z partnerem prowadzimy firmę rzemieślniczą i aby działała, musimy bywać w dwóch różnych miejscach: w sklepie (skąd wysyłamy przesyłki) i w laboratorium. Jestem wdzięczna, że z powodu pracy mam to szczęście, by widywać w tygodniu i trochę miasta (szczególnie że w Warszawie wiosną można się zakochać), i trochę natury – nasze laboratorium znajduje się pod Puszczą Kampinoską.

Modelowa ręka i domowe drobiazgi (fot. Marta Grzebisz)

fot. Marta Grzebisz

Brakuje mi natomiast spotkań z przyjaciółmi i odwiedzin naszych klientów. Nawet ja, mimo że jestem introwertykiem, zaczęłam ten brak odczuwać i kiedy o tym myślę, ogarnia mnie melancholia. Obecnie, może powodowana niemożnością styczności z ich barwnymi charakterami, zapragnęłam otaczać się kolorami. Oczywiście nic nie zastąpi mi ludzkiego towarzystwa, ale dostrzegłam, że pojawiła się u mnie taka nowa, nagła potrzeba.

Noszę różnokolorowe koszulki z bawełny organicznej, dobieram do nich ręcznie robioną kolorową biżuterię, która cieszy oko już samym wyglądem. Pierścionek z cytrynem należał do mojej babci i dostałam go od niej w prezencie. Nie widziałyśmy się podczas świąt, mieszkamy w innych miastach, a noszenie go sprawia, że czuję, jakby była trochę bliżej.

Przedmioty rozłożone na podłodze - koszulka, aparat fotograficzny, kindl (fot. Marta Grzebisz)

fot. Marta Grzebisz

Wkładam też kolorowe klisze do mojego pierwszego analogowego aparatu. Dzięki niemu, w pewnym sensie, będę miło wspominała czas izolacji, ponieważ w tym właśnie okresie go kupiłam. A fotografii naprawdę można uczyć się w domu. Właśnie ze względu na nową pasję w ślad za aparatem przywędrowały do mojego życia glina samoutwardzalna i kolorowe farbki. Postanowiłam urozmaicić sobie kompozycje do zdjęć własnoręcznie wykonanymi tworami. Być może izolacja zostanie zniesiona, zanim powstaną pierwsze zdjęcie z ich udziałem – nauka jest czasochłonna, za to satysfakcjonująca. Polecam podobną aktywność każdemu, kto szuka wciągającego zajęcia, które oderwie go od ekranu komputera czy smartfona.

Wyrazisty kolor wprowadza w moje życie także silikonowa saszetka, która urzekła mnie mnogością zastosowań. Od przechowywania jedzenia, w tym płynów, po – i do tego ją wykorzystuję – trzymanie słuchawek, tamponów, długopisów i wszystkiego, co może się przydać, ale mogłoby się zgubić w otchłani torebki. Czytnik e-booków co prawda jest tylko czarno-biały, ale treści, które tam gromadzę, potrafią odezwać się w mojej wyobraźni całą paletą barw – od szarości i granatów życiowych smutków, przez błękity nieba nad Florencją, po soczystą zieleń świeżej bazylii. 

Każdy pędzel, i każda pognieciona tubka farby, zasłużą na moją uwagę

Od kiedy pamiętam, jestem przywiązana do przedmiotów – mają dla mnie naprawdę ogromne znaczenie i zajmują szczególne miejsce w moim życiu. Lubię je nie tylko posiadać. Właściwie samo posiadanie nie jest tu ważne, szczególnie że ograniczam liczbę przedmiotów posiadanych na własność.

Czasami wystarczy mi jedynie obserwacja, gdy posługują się nimi inni ludzie. Zwłaszcza jeśli używają ich do zadań kreatywnych: ktoś robi notatki w kawiarni, w której jestem (bywałam przed pandemią), albo szkicuje – a ja przyglądam się, jaki ma notes, jaki długopis; albo odwiedzam pracownię malarską, gdzie każdy pędzel i każda pognieciona tubka farby zasługują na moją uwagę; albo zachwycają mnie próbniki ze szkliwem w pracowni ceramicznej. I tak mogłabym wymieniać jeszcze długo.

Jeśli chodzi o moje własne rzeczy – lubuję się w rozmyślaniu nad tym, jak są wykonane: nad kształtem, materiałem, fakturą. Również nad tym, kto je wcześniej posiadał – jeśli są z drugiej ręki, jak książka z mojego zestawienia. Rozmyślam nad ich użytecznością, ideą, która za nimi stoi. Wreszcie nad tym, co nam się przydarzy, gdy będziemy razem spędzać kolejny dzień życia, uczestniczyć w kolejnej przygodzie.

Przeczytaj również:

Chcemy wiedzieć co lubisz

Wiesz, że im więcej lajkujesz, tym fajniejsze treści ci serwujemy?

W zawsze głodnym KUKBUK-u mamy niepohamowany apetyt na życie. Codziennie mieszamy w redakcyjnych garnkach. Kroimy teksty, sklejamy apetyczne wątki. Zanurzamy się w kulturze i smakujemy codzienność. Przysiądźcie się do wspólnego stołu i poczujcie, że w kolektywie siła!

Koszyk