Każdy z nas to zna – jeszcze jedna sałatka, dwa rodzaje zupy na wszelki wypadek, bo przecież nie każdy przepada za grzybową, i koniecznie bogaty zestaw przystawek. I choć co roku obiecujemy sobie, że tym razem w Boże Narodzenie zachowamy umiar i przygotujemy mniej jedzenia, zwykle po świętach zostajemy z zapasem wigilijnych potraw, z którymi nie wiemy, co zrobić. O ile bigos czy pierogi możemy zamrozić, o tyle dania z rybą trzeba zjeść, i to jak najszybciej. Tyle że po paru dniach wcale nie mamy ochoty na odgrzewanie tych samych posiłków. I tak do śmietnika po świętach trafia mnóstwo jedzenia, którego nie byliśmy w stanie przejeść – albo nie mieliśmy pomysłu, co z nim zrobić.
Jednak święta to tylko wierzchołek góry lodowej. Problem nie tkwi w niekontrolowanym gotowaniu potraw bożonarodzeniowych, a w naszych codziennych przyzwyczajeniach. O globalnej nadprodukcji jedzenia i jego marnowaniu słyszy się od lat. Niemniej większość z nas wciąż nie wie, jak ograniczyć wyrzucanie żywności do kosza, albo nie zdaje sobie sprawy z wagi problemu. Gdy jedna część świata się przejada, druga – głoduje. Tylko w Polsce około 2 milionów osób żyje w skrajnym ubóstwie, bez możliwości zaspokojenia podstawowych potrzeb. Problem pogłębił w tym roku, gdy zapanowała pandemia.