Prace nad książką trwały trzy lata. To długo jak na współczesne realia wydawnicze.
Tak, ale pamiętaj, że jest to mój autorski projekt. Chwilę trwało, zanim zebrałam zespół dorosłych, a później małych bohaterów książki. Nie mieliśmy sztywno określonych terminów, dzięki temu mogliśmy działać w spokoju i bez napięć. To był także projekt realizowany po godzinach, bo na co dzień pracowałam gdzie indziej. Zdjęcia do książki odbywały się w sobotnie poranki.
Czy to było największe wyzwanie? Wyszukanie dzieci, które pasują do założeń projektu?
Mieszkałam w tamtym czasie w RPA – to wyjątkowo kosmopolityczny kraj, pełen przybyszów z całego świata. Projekt stawał się coraz bardziej popularny i różne osoby podchodziły do mnie z pytaniem i propozycją: „Czy już znalazłaś dziecko z Japonii? Znam superfajnego chłopca stamtąd. Chętnie cię z nim zapoznam”. Szybko zgromadziłam grupę dzieci. Zależało mi, żeby rzeczywiście pochodziły z reprezentowanych w książce krajów. I tak też się stało. A najtrudniejsza była koordynacja kalendarzy dorosłych.
Dzieci są niecierpliwie i zawsze w ruchu. Trudno im ustać przed kamerą lub obiektywem aparatu fotograficznego w pełnej koncentracji. Jak sobie z nimi radziłaś?
Fotografowałam jedno lub dwójkę dzieci dziennie. Dopasowywałam się do ich tempa i możliwości. Nie chciałam na nikim wywierać presji. Może raz albo dwa musieliśmy odwołać sesję z powodu gorszego samopoczucia dziecka. Chciałam, żeby wszyscy dobrze się bawili, więc absolutnie nie miałam z tym problemu. Praca nad książką była naprawdę wielką frajdą i świetną przygodą.