Kilka lat temu, gdzieś na starcie przygody z poznawaniem smaków, zorganizowaliśmy z przyjaciółmi wycieczkę do prawdziwej winnicy – pierwszą w naszym życiu. Wizyta w interiorze jednej z małych chorwackich wysepek wymagała całodziennej przeprawy promem, podróży samochodem po krętych zboczach, wyrzeczenia niepijących i animowania malutkich wówczas dzieci (bo rodzicami również byliśmy początkującymi). Wymagała też przekonania właściciela – byłego piłkarza reprezentacji Chorwacji – by otworzył winnicę specjalnie dla nas, co na szczęście okazało się niezbyt trudne.
Z degustacji wyszedłem, oczywiście, na czterech nogach, zachwycając się stuletnią historią winnicy i jej piwnicznych wnętrz, opowieścią o metamorfozie producenta win stołowych w uznanego, butikowego winiarza. Wywieźliśmy też skrzynkę łupów – win o wartości 30-40 złotych, ze świadomością, jaki biznes zrobiliśmy, kupując w dyskontowej cenie wina tak niezwykłe jakości.
Domyślacie się już pewnie, jak ta historia się kończy. Pół roku później, popijając ostatnie butelki wina i wspominając letnie popołudnia w sferze śródziemnomorskiej, zdawaliśmy sobie doskonale sprawę, że te wina w istocie mają smak 30-40-złotowych dyskontówek. Dziś, kilka lat później, być może nie ocenilibyśmy ich nawet tak dobrze.