Błękit sąsiaduje z żółtym o odcieniu kogla-mogla, łagodny ceglasty z turkusem i beżem. Całe centrum wypełnia niska, kolorowa zabudowa. Szerokie ulice przecinają się pod kątem prostym, tworząc idealną szachownicę. Obok rozległego zócalo, głównego placu, wznosi się barokowa katedra. Oaxaca to piękne kolonialne miasto i stolica stanu o tej samej nazwie, położonego na południowy wschód od miasta Meksyk. Zabytkowa architektura, słoneczny klimat i spokój przyciągają turystów z całego świata. Z pewnością dodatkowym atutem jest jedzenie, zwłaszcza to uliczne, spotykane na każdym kroku.
Na chodniku, na tle pastelowej ściany, rozłożyła się starsza pani z kuchenką i okrągłą wklęsłą blachą. Rzuca na nią nieduże placki kukurydziane pełne białego sera i kwiatów dyni. Kilkadziesiąt metrów dalej, pod bazyliką pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny, stoi maleńki grill i balia z elotes, kolbami kukurydzy. Tuż obok mężczyzna w kapeluszu sprawnym ruchem obiera maczetą grejpfruty i ananasy. Pyszne quesadillas, złociste kukurydze, cytrusy pokrojone w idealne kęsy – wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Trudno przejść kilkaset metrów i nie spotkać sprzedawcy jakiejś kuszącej przekąski. Z czasem okazuje się, że tym chaotycznym nadmiarem rządzą określone zasady. Garkuchnie, przenośne grille i stragany z owocami pojawiają się i znikają zgodnie z rytmem dnia. Bo na wszystko jest w Oaxace określona pora.