Pewnego dnia Kasia zapytała: „Nie masz aby jakiegoś fajnego przepisu?". Niczego na podorędziu nie miałem. Zajrzałem jednak tu i ówdzie. Tu – do książek, ówdzie – do internetu. Posłałem do Warszawy kilka propozycji, ale łatwo nie było, bo Kasia doprecyzowała, że ciasteczka powinny być miękkie, żadne tam twarde włoskie suchary.
W oko wpadł mi jeden przepis. Klasyczny, toskański i w dodatku zgodnie z życzeniem opisywał, w jaki sposób można przyrządzić idealnie miękkie cytrynowe biscotti. Zarekomendowałem go na czuja i zapomniałem na parę tygodni, by ni z tego, ni z owego wrócić do tematu w ostatni poniedziałek, o poranku.