Kukbuk
Kukbuk

Defender Camp – jedziemy w góry odkrywać tradycyjne smaki!

Uwielbiamy wyprawy, które łączą zew przygody z poznawaniem lokalnych smakołyków. Wybraliśmy się w polskie góry – Pieniny i Tatry – by spróbować moskoli, kwaśnicy i oscypków. Ten wyjazd na długo zostanie w naszej pamięci!

Tekst: Dominika Zagrodzka

Zdjęcie główne i zdjęcia w tekście: materiały prasowe marki Defender

Ten artykuł przeczytasz w mniej niż 4 minuty!

Wszyscy dobrze wiemy, że górska kuchnia nie ma sobie równych – jest pełna wyjątkowych składników, które sprawdzają się zarówno w wydaniu finediningowym, jak i na przykład podczas biesiady przy żywym ogniu. Marka Defender zaprosiła nas do wspólnego odkrywania góralskich przysmaków.

Podróżowaliśmy samochodami terenowymi, wygodnie i komfortowo, mimo często niełatwych tras. Dzięki temu odwiedziliśmy nieoczywiste miejsca, do których często nie docierają turyści i inne samochody. Jedzenie było tu równorzędnym doświadczeniem – tak samo ważnym jak zapach mokrego lasu, chłód poranka w górach czy szorstkie tarcie opon na kamienistych podjazdach. Defender Camp dostarczył nam różnorodnych emocji, a przede wszystkim pozwolił poznać miejsca, w których można pysznie zjeść.

Na początek – tradycyjna kwaśnica!

Jesień w Pieninach i Tatrach ma swój własny rytm. Powietrze jest cięższe, wilgotne, a kolory nasycone do granic możliwości. W takim krajobrazie pierwszy posiłek smakuje wyjątkowo. W Szczawnicy odwiedziliśmy Karczmę u Polowacy, w której można spróbować górskich klasyków. Przy długim drewnianym stole delektowaliśmy się kwaśnicą o intensywnym, lekko dymnym smaku, a także bryndzową, gęstą i aromatyczną.

Nie mogło też zabraknąć placków ziemniaczanych z gulaszem, pierogów z okrasą czy smażonych pstrągów. To dokładnie takie jedzenie, jakiego szukamy w górach – autentyczne, przygotowane z sercem i pasją. Moglibyśmy spędzić w karczmie długie godziny, ale czekały na nas jeszcze kolejne atrakcje. W drogę!

Noc pod gołym niebem

Byliśmy w górach, chcieliśmy więc spróbować tego, o co trudno w mieście – być jak najbliżej natury. Noc spędziliśmy w plenerze, w przytulnym obozowisku. Prawdziwa magia wydarzyła się, gdy zapadł zmrok. Obóz na polanie wyglądał jak kadr z filmu – ogień trzaskający w palenisku, zapach ziół, mięsa i dymu unoszący się w powietrzu tworzyły niezwykły klimat. Mieliśmy niepowtarzalną okazję wziąć udział w tradycyjnej biesiadzie przy żywym ogniu, łączącej dawne sposoby przyrządzania posiłków z lokalnymi składnikami.

Udziec jagnięcy i sarnina pieczone na żywym ogniu miały smak, którego nie da się odtworzyć w restauracyjnej kuchni. Pstrąg, nadziewany czosnkiem niedźwiedzim i suszoną kanią, i jagnięcina z leśnymi grzybami smakowały lasem – dosłownie. Tatar z jelenia, podany z marynowanymi borowikami i rydzami, surowy i intensywny, idealnie wpisał się w klimat kolacji.

Sery owcze, kiełbasy z dziczyzny, marynowane grzyby – wszystko krążyło z rąk do rąk, bez pośpiechu, w atmosferze wspólnotowego dzielenia się jedzeniem. Siedzieliśmy zapatrzeni w ogień do późnej nocy, a kiedy nawet najwytrwalsi uczestnicy wyprawy poczuli się senni, schroniliśmy się w dachowych namiotach rozstawionych na Defenderach. Oglądanie gwiazd przez uchylone wejście do namiotu – to coś, na co nigdy nie jesteśmy zbyt zmęczeni.

Poranki w obozie rządzą się swoimi prawami. Zimno szczypało w policzki, para unosiła się znad kubków, a śniadanie było dokładnie takie, jakiego potrzebowaliśmy przed kolejnym dniem w terenie. Jajecznica z leśnymi grzybami, bekonem i dojrzewającym serem miała głęboki, umamiczny smak, a chleb na zakwasie łamał się z charakterystycznym trzaskiem. Jedliśmy ten bezpretensjonalny posiłek pod gołym niebem, tuż obok samochodów, które nocą stały się naszą bazą – prostota w najlepszym wydaniu.

Górski fine dining

Po takim śniadaniu byliśmy gotowi na czekające nas wyzwania. A tych było co niemiara! Podczas Defender Camp spłynęliśmy Dunajcem na pontonach, wspinaliśmy się po pionowej linie w kamieniołomach, by przejść po linowym moście nad 25-metrową przepaścią. Wrażenia (i widoki!) były absolutnie niezapomniane. I teraz wyobraźcie sobie, że po takich atrakcjach możecie zjeść lunch na krawędzi urwiska w kamieniołomach – czy to nie brzmi ekscytująco? Chrupaliśmy warzywa z humusem i zajadaliśmy się kanapkami Cezar, bo po wysiłku fizycznym byliśmy naprawdę głodni.

Zasłużyliśmy na to, by uczcić ostatni wieczór czymś specjalnym. W hotelu No Name w Łapszach Niżnych czekała na nas kolacja degustacyjna. Okazało się, że górska kuchnia może być finedingowa, bez utraty tożsamości. Liczą się bowiem wysokiej jakości składniki, odwołania do lokalnej tradycji, ale w nowej, często zaskakującej interpretacji. Pasztet z zająca, ceviche z łososia, krem z salsefii, perliczka z sosem wiśniowym, comber jagnięcy z masłem grzybowym – wszystkie dania dopracowane w najmniejszym szczególe.

Defender Camp – cztery dni przygody

W ciągu czterodniowej wyprawy spróbowaliśmy kuchni górskiej w wielu odsłonach – zarówno tradycyjnej, jak i nowoczesnej. Biesiadowaliśmy w klasycznej góralskiej karczmie, na polanie przy ognisku, na krawędzi urwiska, a nawet w finediningowej restauracji. To był intensywny czas, pełen niezwykłych wrażeń.

Defender był świetnym towarzyszem podróży. Dzięki samochodom terenowym żadne drogowe wyzwania nie były nam straszne, a całą wyprawę odbyliśmy wygodnie i komfortowo. Poznając kolejne miejsca na kulinarnym szlaku, coraz lepiej poznawaliśmy także możliwości Defenderów. Przekonaliśmy się wielokrotnie, że droga do celu może być równie atrakcyjna jak sam cel wyprawy. Nasza podróż to doświadczenie, w którym jedzenie nie było jedynie dodatkiem – stanowiło centrum opowieści o miejscu, naturze i ludziach. I górach, które nieustannie nam towarzyszyły. Odkryliśmy wiele wspaniałych smaków, a wspomnienia z wyprawy na długo zostaną w naszej pamięci.

Artykuł powstał we współpracy z marką Defender.

Sprawdź też:

Chcemy wiedzieć co lubisz

Wiesz, że im więcej lajkujesz, tym fajniejsze treści ci serwujemy?

Koszyk