Wystarczy kawałek chleba, oliwa, kieliszek wina. To chyba najczęściej słyszane słowa na południu Europy w porze kolacji. Wypowiadając je i kładąc na stole trzy produkty, mierzymy się z potężnym kawałkiem historii, bo wszystko w świecie śródziemnomorskim zaczyna się w trójkącie, którego wierzchołkami są winnica, pole i gaj oliwny.
Wracajmy jednak do kuchni. Pszenica była tam pierwsza. Na stołach pojawia się mniej więcej dziesięć tysięcy lat temu. Udomowienie dziko rosnących zbóż, w tym płaskurki, odmiany pszenicy, dziś wzbudzającej spore emocje w hipsterskich piekarniach, było wydarzeniem, które pozwoliło na rozwój wielkich organizmów miejskich. Zbożnym zapleczem Europy szybko stała się północna Afryka, a także pola dzisiejszej Ukrainy. Bez dostaw z tych terenów nie byłby możliwy rozwój Aten z ich ustrojem politycznym, bo Attyka, region, którego najważniejszym miastem były Ateny, jest w całości niemalże litą skałą i naprawdę niewiele da się tu uprawiać.
Jeśli komuś się wydaje, że wielkie wydarzenia historii były motywowane miłością, to niestety czuję się w obowiązku sprostować. W Troi nie chodziło o piękną Helenę. Prawdziwa walka miała za cel zawładnięcie miastem, które pobierało cła od handlu zbożem przepływającym przez cieśninę Dardanele, wcześniej nazywaną Hellespontem. Pieniędzy z tego było naprawdę dużo, bo i ziarna było sporo. Chodziło przecież o zapewnienie codziennej porcji chleba Ateńczykom. A Kleopatra? Nie wątpię, że można było dla niej stracić głowę, ale tak naprawdę rzecz też zasadzała się na ziarnie pszenicy. Zebrane w delcie Nilu i dostarczone do Rzymu dawało chleb, więc aby rządzić imperium, wystarczyło już tylko zorganizować igrzyska.