Na początek definicja – balet to spektakl odbywający się na scenie, a zajęcia, na które was zapraszam, to taniec klasyczny.
Stali czytelnicy strony internetowej KUKBUK-a z pewnością pamiętają cykl „Wstały od stołu”. Przejedzone redaktorki – Agata, Basia i ja – zwierzały się w nim ze swoich sportowych przepraw; testowania po kolei różnych dyscyplin sportu i poszukiwania dla siebie przyjemnego sposobu na spalanie kalorii. Ćwiczyłyśmy do maratonów, jeździłyśmy na rowerach, pływałyśmy, tańczyłyśmy zumbę, pociłyśmy się na zajęciach fitness, przysypiałyśmy na pilatesie i stękałyśmy na siłowni. Nie było łatwo. Od biegania strzykały mi kolana, kroki zumby i fitnessu napełniały mnie zażenowaniem, a siłownia czystą rozpaczą. Próbowałam ją polubić prawie rok, sumiennie realizując plany treningowe, licząc białko i wdychając unoszący się w przestrzeni klubu testosteron. Chowając do szafki w szatni pachnący bochenek chleba kupiony na kolację, czułam na sobie pogardliwe spojrzenia idealnie wyrzeźbionych dziewcząt, a gdy wychodziłam z siłowni z kartonikiem kakao w dłoni – to podobno idealny potreningowy energetyk – mijałam spoconych olbrzymów przycupniętych wokół klubu i szybko wciągających z plastikowych pudełek kurczaka z ryżem, spanikowanych domykającym się oknem metabolicznym. Czy miałam stać się taka sama? Ratunek przyszedł w samą porę. Redakcyjna koleżanka Agata zaciągnęła mnie do studia Oh Lala, specjalizującego się w dziewczyńskich sportach – nomen omen, mieszczącego się na tyłach restauracji – na zajęcia z fitbaletu. Łączyły one elementy tańca, pilatesu i fitnessu oraz dobrą muzykę. Tydzień później miałam już kupione baletki, a gdy Oh Lala zmieniła grafik, mocne postanowienie kontynuacji baletowej przygody.