Trudno uwierzyć, że bohaterka naszego wywiadu – filigranowa, roześmiana blondynka – nosiła kilka lat temu ubrania w rozmiarze 44 i zmagała się z depresją. Odbiła się od dna i ze zdwojoną siłą zabrała się do pracy nad sobą. Zaczęła uprawiać sport, a w miarę ćwiczeń stawała się nie tylko szczuplejsza, lecz także szczęśliwsza. Motywują nas takie historie, wzruszające i budujące zarazem. Poznajcie Anię Kaczorowską, trenerkę, która opowie wam, jak polubić siebie.
Twoje ciało jest jak plastelina, uformuj je, jak chcesz
Kukbuczyce wstały od stołu, Ania podniosła się z kanapy. Przeczytajcie jej historię. Wzrusza i bardzo motywuje.
Tekst: Kasia Sójka
Materiały prasowe
Nie miałyśmy za bardzo pomysłu, jak mamy się zabrać do odchudzania, krążyłyśmy wokół dwóch pomysłów: albo nie jemy nic, albo jemy rzeczy, które nie mają sensu.
Kim byłaś, zanim zajęłaś się sportem?
Byłam menadżerką w dużej korporacji, bardzo dużo pracowałam. Aktywność fizyczna była ostatnią rzeczą, o jakiej myślałam. Usprawiedliwiałam się brakiem czasu, co oczywiście było tylko wymówką. Nie zauważyłam nawet, jak duża się robię. W pewnym momencie zaczęłam kupować rzeczy w rozmiarze 42, 44, a te, które były jeszcze na mnie dobre, naciągałam na sobie tak, żeby zamaskować tłuszczyk. Zaczęłam się więc odchudzać – wraz z koleżanką z pracy. Potrafiłyśmy jeść cały dzień wafle ryżowe, przecież mówią, że są dietetyczne.
Co się w takim razie stało, że zmieniłaś podejście?
Coraz gorzej się ze sobą czułam i miałam problemy z zajściem w ciążę. To wszystko rzutowało na pracę, przestałam się starać. Czułam też, że nie jest ona tym, co chciałabym robić, ale osiągnęłam już pewną pozycję zawodową i nie za bardzo wiedziałam, co dalej. Pamiętam, jak po kolejnym poronieniu leżałam w domu na zwolnieniu lekarskim. Dosłownie, bo ciągle spałam. To był najlepszy sposób na to, żeby nie myśleć, nie czuć tego wszystkiego, co tak bardzo mnie przygnębiało. Gorzej być nie mogło. Kiedy mój pięcioletni synek zachorował i nie mógł chodzić do przedszkola, musiałam się nim zająć. Wtedy sobie pomyślałam, że może przyszedł czas, żeby wreszcie wziąć się za siebie, coś zrobić ze swoim życiem. Bałam się, że kiedy synek wróci do przedszkola, znów położę się na całe dnie do łóżka.
Czy trzeba się najpierw zgubić, przytyć, popaść w marazm, żeby zacząć ćwiczyć, czy da się zacząć przygodę ze sportem w mniej ekstremalnej sytuacji?
Są dwie grupy, zarówno tacy, którzy doszli do skrajnego momentu swojego życia i mówią „Stop. Nie mogę tak dłużej żyć”, jak i tacy, którzy jadą za kilka miesięcy na wakacje i chcieliby popracować nad sylwetką. I to jest super, bo mają konkretny cel – wiemy, jak mamy pracować, żeby w konkretnym czasie zgubić upragnione kilogramy. Cel jest bardzo ważny, jeśli go jasno określamy, mózg ma powody, by się wysilać, motywować.
A ty jaki miałaś cel, wstając z kanapy?
Na początku po prostu chciałam zacząć się ruszać. Założyłam, że ma to być kwadrans dziennie. Mój synek i partner patrzyli na mnie z niedowierzaniem, kiedy wkładałam sportowy strój i wyginałam się na macie. Kiedy byłam młodą dziewczyną, bardzo lubiłam fitness – myślę, że to się przyczyniło do tego, że połknęłam bakcyla. Wtedy mnie to ciekawiło, lubiłam ćwiczyć, poszerzałam swoją wiedzę, dużo czytałam na ten temat. O dziwo, tym razem również znalazłam w sobie bardzo dużą motywację. To był też czas, kiedy popularność zdobywały trenerki Ewa Chodakowska i Ania Lewandowska. Moda na sport dodatkowo pomagała mi się rozwijać.
Ćwiczyłaś tylko w domu?
Tak, chociaż raz poszłam do klubu fitness i było to dla mnie koszmarne przeżycie. Po pierwsze, kiedy ostatni raz byłam w takim miejscu, byłam nastolatką, w głowie miałam inny obraz swojego ciała. Musiałam się więc zmierzyć ze zmianami. Po drugie, atmosfera panująca w klubie była, delikatnie mówiąc, nieprzyjemna. Dziewczyny rywalizowały ze sobą, nieprzychylnie patrzyły zarówno na mnie, jak i na inne grubsze uczestniczki zajęć. To było dla mnie tak straszne przeżycie, że od tego momentu ćwiczyłam już tylko w domu i w ciągu pięciu miesięcy udało mi się schudnąć aż 15 kilogramów.
Dalej jadłaś tylko wafle ryżowe?
Nie, zmieniłam dietę i zaczęłam się zdrowo odżywiać. Miałam na to czas ponieważ wcześniej rzuciłam pracę w korporacji i założyłam własną firmę. Teoretycznie miałam pracować w domu, zamiast tego spędzałam dzień na treningach i wyszukiwaniu nowych ćwiczeń. Ta pasja całkowicie mnie pochłonęła. Wreszcie mogłam zająć się sobą. Moja kondycja psychiczna również bardzo się poprawiła.
Czy w trakcie ćwiczeń zmieniały się twoje cele?
Schudłam już tyle, że zapragnęłam mieć płaski brzuch, w sam raz na nadchodzące wakacje. Byłam wtedy pogodzona z tym, że skoro nie mogę zajść w ciążę, to odpuszczam sobie starania. Skupiłam się na ćwiczeniach, chociaż czułam, że mam jakby mniej sił, jestem bardziej ociężała. Postanowiłam na wszelki wypadek zrobić test i okazało się, że jestem w ciąży! Nie mogłam w to uwierzyć. Urodziłam zdrową córeczkę, to, że byłam bardzo aktywna fizycznie, pomogło mi podczas porodu, szybko też doszłam po nim do siebie.
Ile czasu po porodzie zaczęłaś znów ćwiczyć?
Odczekałam sześć, może osiem tygodni i powoli zaczęłam ćwiczyć, na początek znowu po 15 minut dziennie. Po dwóch miesiącach od porodu przyjechała w odwiedziny moja siostra i przeprowadziła ze mną poważną rozmowę. Wiedziała, że chcę mieć własną firmę, ale widziała też, że fitness całkowicie mnie pochłania. To było dla mnie niesamowicie trudne, podjąć decyzję, czy iść dalej w kierunku, w którym jestem wykształcona, mam już ugruntowaną pozycję na rynku, czy hobby zamienić w nową pracę. Miałam dużo obaw, jest tylu młodych ludzi na rynku, a ja musiałabym zacząć od zera jako prawie 30-latka… Czułam jednak, że to jest moja droga. Zaczęłam chodzić na szkolenia i na każdym z nich byłam najpilniejszą uczennicą (śmiech).
A jak trafiłaś do obecnego klubu fitness?
Kiedyś mieszkaliśmy w Bielawie koło Konstancina, zawsze wiedziałam, że chcę wrócić w te okolice. Właśnie ukończyłam wszystkie kursy i zaczęłam szukać pracy. Pewnego dnia zadzwonił mój partner i entuzjastycznie krzyknął do słuchawki: „Nie uwierzysz, otwierają klub fitness w Konstancinie!”. Dał mi numer telefonu, od razu zadzwoniłam do właściciela i powiedziałam: „Czuję, że muszę pracować w twoim klubie, daj mi szansę, proszę o spotkanie”, z drugiej strony słuchawki zapanowała na chwilę cisza, wreszcie mój obecny szef powiedział: „Zaimponowała mi twoja determinacja, okej, spotkajmy się”. Okazało się, że mamy wspólną wizję tego, co chcemy robić. Chciałam stworzyć małe grupy bez tej rywalizacji, której doświadczyłam, kiedy zaczynałam ćwiczyć. Tak rozpoczęła się nasza współpraca.
Sport zmienił twoje życie.
Dziś wiem, że aktywność fizyczna jest po to, żeby dostarczyć organizmowi endorfin, dotlenić go, żebyśmy same ze sobą dobrze się czuły. Widzimy, że kiedy próbujemy czegoś nowego, to małymi kroczkami dochodzimy do tego, rozwijamy się. To jest taka machina, która sama się napędza i nie skupia się tylko na odchudzaniu. Usprawiedliwianie się brakiem czasu jest tylko wymówką, to wszystko kwestia organizacji.
Ania KaczorowskaCzas układa się tak, jak my nim zarządzamy, pół godziny przeglądania Facebooka możemy zamienić na pół godziny ćwiczeń. Aktywność fizyczna ma jeszcze jedną zaletę: rozładowuje stres i nerwy.
Dziś mogę powiedzieć, że jestem wreszcie szczęśliwa. Wiem, że marzenia się spełniają. Ciało jest jak plastelina, rzeźbimy je w jedną lub w drugą stronę, albo o nie dbamy, zdrowo się odżywiamy i ćwiczymy, albo je zaniedbujemy i się zaokrąglamy. Wybór zależy tylko od nas.
Sprawdź FB Ani, na którym odnajdziesz dużo motywacji i wparcia w realizacji swojego celu.
Chcemy wiedzieć co lubisz
Wiesz, że im więcej lajkujesz, tym fajniejsze treści ci serwujemy?