Jedna z twoich rozmówczyń stwierdza, że o jedzeniu mówi się w Polsce w sposób egzaltowany lub stygmatyzujący. Jak to wpływa na problem?
Ludzie odwracają głowę lub nurzają się w poczuciu winy, bo spleśniał im kawałek sera. Włącza się dysonans poznawczy i pragnienie, by go zredukować. A potem w badaniach ponad połowa respondentów zaprzecza, jakoby cokolwiek marnowała, a jest to raczej niemożliwe. Ma to także związek z definicją. Marnowanie to działanie, które zakłada aktywny udział i jest obarczone odpowiedzialnością. Gdy osoby pytane przez ankieterów skanują swoją pamięć w poszukiwaniu dowodów domowego marnotrawstwa, pomijają być może cytrynę, która spleśniała dzień po przyniesieniu jej ze sklepu, łodygę brokuła, wygotowaną włoszczyznę z zupy, resztkę ryżu zostawioną na restauracyjnym talerzu, przypaloną kaszę z dna garnka. Kto uzna za zmarnowane obierki ziemniaków? Przecież to odpad. A brytyjska organizacja WRAP, która bada marnotrawstwo na Wyspach, bierze pod uwagę nawet woreczki po herbacie i fusy po kawie. I choć rośnie świadomość tego, że wyrzucanie żywności to duży problem o wielu wymiarach, naukowcy dopiero się uczą badania skali tego zjawiska, szukają najlepszej metodologii. Istnieje bardzo duży obszar, który wymyka się statystykom, na przykład opisane przeze mnie gospodarstwa eksperymentalne czy te produkujące nasiona. A żeby uzyskać nasiona, trzeba doprowadzić roślinę do takiego stanu, że staje się praktycznie niejadalna. Więc po wyłuskaniu materiału idzie na marne.
A wrzucenie jedzenia psu do miski? Z twojej książki dowiedziałam się, że to też marnowanie.
Według niektórych definicji tak – to niezjedzenie żywności wyprodukowanej z myślą o człowieku. A przeznaczanie zmarnowanej żywności na paszę może przynosić dużo korzyści. Brytyjska organizacja Feedback porównała środowiskowe konsekwencje skarmiania trzody chlewnej tradycyjną paszą na bazie zbóż i importowanej soi, resztkami ze stołów oraz warzywami, które nie sprzedały się w supermarketach. Druga i trzecia opcja zdecydowanie wygrały. Mniejsze zużycie wody, uwolniony areał ziemi.
Czy zawartość śmietników w dużych i małych miastach, na zamkniętych osiedlach i wśród zwykłych, szarych bloków jakoś się różni?
Zdecydowanie tak, choć moim zdaniem nie do końca jest to kwestia biedy i bogactwa, tylko zróżnicowanego przekroju społecznego. Gdy dominuje jednorodna struktura społeczna, śmietniki są przewidywalne, a gdy zróżnicowana – potrafią zaskoczyć w obie strony. Po pierwszej wyprawie śmieciarką na jedno z najzwyklejszych warszawskich osiedli byłam bardzo rozczarowana. Znajdowałam obierki, skórki, liście po kapuście i kalafiorze, resztki z talerzy. Nie widziałam na przykład tego, co pokazywano w filmie „Taste the Waste” – że w dniu zakupów bohaterowie wyrzucali z lodówki wszystko, jak leci. Nie znalazłam dowodów na to, że dochodzi do systematycznej, popełnianej z premedytacją zbrodni na jedzeniu.Z kolei na zamożnym osiedlu zamkniętym, gdzie wszystkie mieszkania zostały wykupione, zanim jeszcze budynki wyrosły z ziemi, znalazłam ogromne ilości jedzenia. Całe siatki, jakby ktoś faktycznie czyścił lodówkę. Lubiłam sobie wyobrażać, co mogło do tego doprowadzić. Dlaczego wyrzuca się cały, wciąż zapakowany i przed upływem daty ważności, filet z łososia? Może ktoś planował kolację, ale wyjechał, albo nie przyszedł wyczekiwany gość, może wstydził się oddać sąsiadowi?