Kukbuk
Kukbuk
stado owiec

Ranczo spełnionych marzeń. Ich sery pokochał świat

Frontiera to po hiszpańsku granica. Ranczo Frontiera też mieści się na granicy – cywilizacji i dzikiej przyrody. To miejsce okrzyknięte przez Światowe Stowarzyszenie Turystyki Kulinarnej najlepszą farmą na świecie. Prowadzą ją Sylwia Szlandrowicz i Rusłan Kozynko – małżeństwo z Poznania, które ponad 20 lat temu zamieniło miasto na mazurską wieś.

Tekst: Magda Malicka

Zdjęcia: Zuza Rożek

Ten artykuł przeczytasz w mniej niż 6 minut!

Sielski krajobraz wokół rancza tchnie błogim spokojem. Na horyzoncie zielone pagórki i drzewa, wokoło pastwiska dla owiec, wreszcie – malowniczy stary domek ukryty wśród drzew. I serowarnia. Bo właściciele Frontiery na miejscu produkują wyjątkowe sery. O zwierzętach i swojej pracy opowiadają z pasją. Pokazują przechadzające się niespiesznie po wybiegu konie, a trzy rozbrykane psy – dwa kundelki i olbrzymi ogar polski – nie odstępują ich na krok.

– Lubię wstawać o świcie i z ganku naszej posesji podziwiać ten piękny krajobraz, zmieniający się w ciągu roku – mówi z błyskiem w oku Rusłan. – Wspaniałe jest też obcowanie ze zwierzętami. To, że tak po prostu możemy obserwować, jak rosną.

Wystarczy popatrzeć na zielone tereny rancza, by zrozumieć, dlaczego dwoje miłośników przyrody postanowiło przenieść się tu z tętniącego życiem Poznania. Choć, jak zgodnie przyznają, decyzja o przeprowadzce wcale do łatwych nie należała.

Widok rancza, wypas koni

Przypadek, który zmienił życie

Zanim trafili do Warpun, ona pracowała naukowo na poznańskiej Akademii Rolniczej. On imał się różnych zajęć – jak kiedyś podliczył, w sumie pracował w 23 zawodach. Przez 12 lat uczył się w klasie fortepianu, jest instruktorem alpinizmu i – podobnie jak żona – strzelectwa. Ich wspólną pasją były – i nadal są – konie.

– Trafiliśmy tu przypadkiem podczas wakacji na Mazurach, latem 1996 roku – wspomina dziś Sylwia. – Z miejsca się zakochałam. A potem okazało się, że teren jest na sprzedaż. Po powrocie do Poznania rozważaliśmy więc wszystkie argumenty za i przeciw, nie spaliśmy po nocy. Wreszcie zdecydowaliśmy, że chcemy mieć własną stadninę, a Warpuny wydawały się idealnym miejscem na realizację tego marzenia.

W Warpunach otworzyli nie tylko stadninę, ale i pensjonat, w którym mogli zatrzymać się choćby ci, którzy na miejscu uczyli się jazdy konnej. Latem zwykle mieli komplet gości, zimą ranczo świeciło pustkami. Trudno było wyżyć z samych koni. Po kilku sezonach w głowie Sylwii wykiełkowała myśl, by działalność poszerzyć o produkcję serów owczych – niełatwo było je wtedy w Polsce kupić.

– Lubię wstawać o świcie i z ganku naszej posesji podziwiać ten piękny krajobraz, zmieniający się w ciągu roku – mówi Rusłan

ceglany budynek obrośnięty bluszczem
ranczo, wypas krów

– Jestem absolwentką hodowli zwierząt na Akademii Rolniczej w Poznaniu, nieobca była mi wiedza o tym, jak dbać o owce – mówi Sylwia. W szóstym roku działalności Frontiery razem z Rusłanem kupili pierwsze owce – kilka sztuk rasy fryzyjskiej, uważanej za jedną z najbardziej wydajnych pod względem produkcji mleka. Pierwsze sery serwowali pensjonariuszom za darmo. Nie byli pewni, czy im zasmakują. Jednak goście byli zachwyceni, a Sylwię i Rusłana produkcja serów coraz bardziej wciągała.

Po kolejnych trzech latach stadko Frontiery powiększyło się z 6 do 16 owiec. A ponieważ owce dają mleko tylko latem, niebawem dołączyły do nich krowy rasy jersey – mleczne przez cały rok. Pracy było coraz więcej, ale nie chcieli zatrudniać do niej ludzi z zewnątrz. Woleli wszystko robić sami. Dlatego szybko stało się jasne, że jednoczesne prowadzenie pensjonatu, szkoły jeździeckiej i serowarni prędzej czy później może okazać się niemożliwe.

stado owiec wpatrzone w prawą strone

Owce rasy fryzyjskiej uważane są za jedne z najbardziej wydajnych pod względem produkcji mleka. 

– Podeszłam do sprawy metodycznie – wspomina Sylwia. – Przeanalizowałam europejskie rynki serów i doszłam do wniosku, że po modzie na dobre wino, która zaczynała się wtedy w Polsce, przyjdzie moda na dobre sery, szczególnie te typu blue, które zresztą sama najbardziej lubię.

Decyzja okazała się strzałem w dziesiątkę. Solidna wiedza Sylwii i ciężka, rzetelna praca szybko przyniosły efekty. Wieści o serach z Frontiery rozchodziły się po kraju. Tematem zainteresowały się media – pisały o nich między innymi „Wysokie Obcasy”, „Wprost”, „Voyage” czy „Rzeczpospolita”, a TV Arte nakręciła o Frontierze dokument, który emitowano później w niemal całej Europie. Otrzymali tak dużo branżowych nagród i wyróżnień, że nie sposób o nich wszystkich wspomnieć. Wśród najważniejszych wymieniają złoty medal dla sera Dżersejan na Międzynarodowych Targach Poznańskich, nagrodę Smak Roku, którą ich sery kilkukrotnie zdobywały na festiwalu w Grucznie, nagrodę dla najlepszego sera na festiwalu w Sandomierzu, wyróżnienie na festiwalu Czas Dobrego Sera w Lidzbarku Warmińskim oraz Nagrodę Ministra Rolnictwa dla najlepszego gospodarstwa ekologicznego w 2013 roku.

gablota serów kozich i krowich

Nie tylko kupno i sprzedaż

Po każdym artykule i programie telewizyjnym – Sylwia i Rusłan dawno przestali liczyć, ile ich powstało – ranczo przeżywało oblężenie. Ludzie z całej Polski przyjeżdżali do Warpun, żeby spróbować serów z Frontiery. Zdarzało się, że dzwonili do nich szefowie kuchni znanych restauracji tylko po to, by powiedzieć, że nigdy wcześniej nie jedli tak dobrego sera.

– Myślę, że ludzi przyciąga do nas nie tylko świetny ser, ale też nasza autentyczność i pasja – mówi Sylwia i wprowadza nas do budynku serowarni. – Oboje uwielbiamy towarzystwo, a przy tym zależało nam na tym, żeby Frontiera była otwarta na klientów. Dlatego akurat oni zawsze mają wstęp na ranczo, mogą obejrzeć nasze owce i krowy, a my towarzyszymy im, jeśli tylko czas na to pozwala. Na piętrze serowarni zaaranżowaliśmy salon, w którymorganizujemy degustacje naszych serów. Goście mogą nas wtedy poznać, posłuchać, jak Rusłan gra na pianinie. Z kolei na dole serowarni mamy przeszkloną ścianę, przez którą można podejrzeć proces produkcji sera. Nie chcemy być anonimowym sprzedawcą. Staramy się wchodzić z gośćmi w relację, która wykracza poza kupno i sprzedaż.

kobieta z psem siedząca na kanapie
Sylwia Szlandrowicz z ukochanym ogarem polskim. Na Ranczu Frontiera zwierzęta są traktowane jak członkowie rodziny. / fot. Zuza Rożek
mężczyzna grający na pianinie

Rusłan Kozynko przez 12 lat uczył się w klasie fortepianu, jest instruktorem alpinizmu i – podobnie jak żona – strzelectwa. 

Mogliby wciąż zwiększać produkcję i sprzedaż, więcej zarabiać. Ale nie chcą. Praca na farmie daje im mnóstwo satysfakcji, ale nie wyobrażają sobie, by mieć jeszcze mniej czasu dla siebie. I dla córki – 14-letniej dziś Ani.

Ich codzienność i tak bywa wyczerpująca. Pobudka? Codziennie przed piątą rano. Potem udój, sprzedaż i produkcja kolejnych serów, rozmowy z klientami, telefony. Pomiędzy tym wszystkim konieczność odwiezienia córki do szkoły w oddalonego o 20 kilometrów Mrągowie i przywiezienia jej z powrotem. Dzień kończą o dziewiętnastej. Dlatego od trzech lat zmniejszają produkcję. Pieniądze nigdy nie były dla nich celem samym w sobie. Od zawsze chcieli po prostu żyć kolorowo – rozwijać pasje, cieszyć się rodziną.

budynek gospodarstwa i stojący obok traktor

Idzie nowe

Frontiera to spełnione marzenie jej właścicieli. Mimo to niedawno podjęli decyzję o jej sprzedaży. Chcą wrócić w rodzinne strony, pod Poznań, by być bliżej rodziców Sylwii. Frontiera ma być wystawiona na sprzedaż. A oni? Zamieszkają tam, gdzie znajdą odpowiednie miejsce dla siebie, swoich koni i psów – wśród natury. Tych, którzy przejmą ranczo, gotowi są wspierać wiedzą i doświadczeniem.

– Włożyliśmy w rozwój Frontiery mnóstwo czasu, pieniędzy i serca, ale jesteśmy przekonani, że nie przynależymy ani do miejsc, ani do dóbr materialnych – przekonuje Sylwia. – Kiedy skończy się przygoda z ranczem, zaczniemy nową. Gdzie indziej zbudujemy równie kolorowe i satysfakcjonujące życie jak to, które przez lata wiedliśmy w Warpunach.

Chcemy wiedzieć co lubisz

Wiesz, że im więcej lajkujesz, tym fajniejsze treści ci serwujemy?

W zawsze głodnym KUKBUK-u mamy niepohamowany apetyt na życie. Codziennie mieszamy w redakcyjnych garnkach. Kroimy teksty, sklejamy apetyczne wątki. Zanurzamy się w kulturze i smakujemy codzienność. Przysiądźcie się do wspólnego stołu i poczujcie, że w kolektywie siła!

Koszyk