Znajdują świetne rzeczy i pokazują, jak je wykorzystać. Ich działania wpisują się w modę na zero waste i vintage, a doświadczenie pokazuje, że na śmietniku można znaleźć wszystko. W śmietnikowych zdobyczach niepodzielnie królują „chierki”, „skoczki” i „liski” (jak pieszczotliwie nazywają je poszukiwacze), poza meblami pożądane są wszelkiego rodzaju zastawy oraz szkło. Tu prym wiodą Chodzież, Ćmielów, Włocławek oraz Mirostowice i Pruszków. Ale na śmietnik trafiają też przedwojenne dokumenty, zdjęcia, rodzinne pamiątki, a nawet plany architektoniczne warszawskiej kamienicy z czasów carskich.
Zgodnie podkreślają, że „na łowy” najlepiej iść na stare osiedla, na których mieszkania obfitują w prawdziwe skarby, często niedoceniane przez nowych lokatorów. Dzielnice wybudowane w latach 40., 50., 60. XX wieku to najlepszy teren do poszukiwań. Warto zaglądać na warszawski Muranów, krakowską Nową Hutę. W takich miejscach mieszkania często zmieniają właścicieli i stare wyposażenie zwykle ląduje na śmietniku. Można spróbować umówić się z właścicielem (albo ekipą remontową), wiele osób pozwala zabrać z mieszkania rzeczy, zanim wylądują one w kontenerze. – Można odkryć prawdziwe perły, przedmioty cenne zarówno ze względu na wartość materialną, jak na przykład prototypy krzeseł, unikatowe szklane czy ceramiczne formy, jak i kulturową. Ostatnio w wystawionych pod kontenerem pudłach znalazłam rocznik tygodnika ilustrowanego dla dzieci i młodzieży „Płomyk” z 1935 roku! – opowiada Ula. W sieciówkach kupują rzadko i są zgodni, że nie budzą ich wielkiej sympatii. – Tak jak w starych kamienicach mieszka genius loci, tak stare przedmioty też mają swoje małe „duszki” – i takie najbardziej dziś cenię – mówi Jarek. Ich rada? Noście ze sobą rękawiczki robocze – zawsze w torbie, pod ręką. Przydają się w najmniej spodziewanym momencie.