Kukbuk
Kukbuk
mieszkanie marty bradshaw - eat away - kraków

Marta Bradshaw: Gościnność zorganizowana

Niektórzy nazywają go Tinderem dla foodies. My przy stole poznajemy ludzi zawodowo, więc o romansach nie myślimy. Za to jako lubiący chodzić w gości, i mieć ich u siebie, chętnie korzystamy z zaproszenia do kuchni, przez którą przewinęło się już 3 tysiące nieznajomych. W ramach – i nie tylko – aplikacji Eataway.

Tekst: Anna Czajkowska

Zdjęcia: Zuza Rożek

Ten artykuł przeczytasz w mniej niż 11 minut!

Stara kamienica, przed nią rozkwitła właśnie wysoka na kilka metrów magnolia, której obezwładniający zapach miesza się z aromatem sycylijskich pomarańczy – to musi być tutaj. 

Mieszkanie Marty Bradshaw, założycielki Eataway, od progu oszałamia mnogością detali. Z sufitu zwisają pająki, których wyplatania będziemy się jutro uczyć wraz z kreatywną ekipą krakowskich przyjaciół Marty. Na półkach słoiki z piklami, kiszonkami, grzybami i rosyjskimi pomidorami, które podobno mogą przetrwać 100 lat. Jest też słoik z lisem, czyli rzeźba Marty, ustawiona tuż obok zamkniętej w butelce bożonarodzeniowej choinki – rzeźby stworzonej przez trzyletnią wtedy córkę Tallulah. Na ścianach obrazy autorstwa męża i różowy autoportret Jeremiasza, syna Marty. Dobytku pilnuje rząd szczerzących zęby godzilli. W centrum – kuchnia. 

mieszkanie marty bradshaw - eat away - kraków
dinozaury - mieszkanie marty bradshaw - eat away - kraków

Tutaj uczę ludzi gotować – mówi Marta, a za tym prostym zdaniem kryje się długa historia i mnóstwo anegdot, którymi, tak jak jedzeniem, dzieli się hojnie. Właśnie przygotowuje dżem z pomarańczy dla przyjaciółki, a my śledzimy każdy ruch jej palców, które zmysłowo zatapiają się w cytrusowej masie, słuchając jednocześnie o tym, jak studentka ASP trafiła do świata kulinariów.

Marzyłam o tym, by podróżować po świecie i w trakcie tych wypraw móc odwiedzać miejscowych w ich domach, próbować przyrządzanego przez nich jedzenia w naturalnym środowisku. Restauracje nie zapewniają takich emocji, to inne doświadczenie. Dla mnie najważniejszy jest człowiek i ta intymna więź, która pojawia się, kiedy siadamy przy stole. Ludzie, jedząc razem, łatwiej dzielą się swoim życiem, codziennością. To bardzo zbliża – mówi Marta o początkach pomysłu na Eataway. – To nie kuchnia jest najważniejsza, tylko zaproszenie i goszczenie obcego człowieka, interakcja. Jedzenie jest fajnym pretekstem. Okazją, by poznać oryginalną, lokalną kuchnię – dodaje. 

"To nie kuchnia jest najważniejsza, tylko zaproszenie i goszczenie obcego człowieka, interakcja. Jedzenie jest fajnym pretekstem. Okazją, by poznać oryginalną, lokalną kuchnię."

Marta Bradshaw
mieszkanie marty bradshaw - eat away

Z „fajnego pretekstu” udało jej się stworzyć sposób na życie. Choć, jak przyznaje, początki łatwe nie były. Pomysł założenia platformy zrzeszającej lokalnych kucharzy, którzy we własnej kuchni będą gościć nieznajomych, nie wzbudził entuzjazmu wśród przyjaciół, z którymi go konsultowała. – Mówili, że to nie wypali, bo obcy ludzie nie wejdą do obcego domu na obce żarcie. To był chyba najtrudniejszy moment. Wszyscy odradzali mi inwestycję w ten projekt, chcąc zaoszczędzić mi rozczarowania i porażki, także finansowej. Ale bardzo szybko udowodniłam, że nie mieli racji – wspomina Marta. 

Przez cztery lata działalności Eataway rozrósł się na 97 krajów i około 200 miast. Zdecydowanie łatwiej koncept przyjmuje się w miejscach, gdzie wspólne ucztowanie jest częścią kultury, jak w Grecji czy Istambule, choć także inne nacje przekonują się, że wyjście do nieznajomych na specjalnie przygotowany posiłek jest świetną alternatywą dla ofert restauracji czy jedzenia w samotności. Szczególnie że w wielu przypadkach to jedyna okazja, by spróbować autentycznej kuchni danego regionu lub zjeść oryginalne danie przybyłych z daleka emigrantów. 

Marta Bradshaw w swojej kuchni

Ekonomia współdzielenia to nowe zjawisko na całym świecie. Na początku wszyscy mieli opory przed tym, by wsiąść z kimś obcym do auta czy zostać u kogoś na noc.

W Krakowie gotuje wielu obcokrajowców – mówi Marta. – Fajnie móc iść do kogoś i zanurzyć się w kulturę całościowo. Na przykład poznać koreańską rodzinę, jej zwyczaje, spróbować czegoś oryginalnego, a przy okazji posłuchać muzyki i opowieści. 

A co ze słynną polską gościnnością? Czy dla skrytych jednak Polaków dzielenie się przestrzenią prywatną jest łatwe? – To się zmienia. Zaczęliśmy cztery lata temu i myślę, że potrzeba kolejnych czterech, by to udomowić – przyznaje Marta. – Ekonomia współdzielenia to nowe zjawisko na całym świecie. Ale przełamujemy się. Popatrz na BlaBlaCar czy Airbnb. Na początku wszyscy mieli opory przed tym, by wsiąść z kimś obcym do auta czy zostać u kogoś na noc. 

mieszkanie marty bradshaw - eat away - kraków

Martę te zmiany cieszą, bo dają możliwość wykorzystania zasobów zastanych. – Mam mieszkanie i nie muszę otwierać restauracji czy jej budować, żeby kogoś nakarmić. Adaptuję to, co mam. Oczywiście wszystkie projekty związane z ekonomią współdzielenia niosą ze sobą ryzyko, że znajdą się nieuczciwi ludzie, którzy będą chcieli wykorzystać sytuację – zauważa. – To wynika z chciwości. W Eataway też znalazło się kilka osób, które próbowały organizować kolacje w specjalnie w tym celu wynajętych mieszkaniach, ale szybko się zorientowaliśmy i ukróciliśmy ten proceder. 

W Krakowie z Eataway gotuje 200 kucharzy, z czego 20 regularnie. Wśród nich Marta, która przyznaje, że gotuje najczęściej. – Przez tę kuchnię przewinęło się już 3 tysiące osób. To serce Eataway, dokąd co tydzień ludzie przyjeżdżają uczyć się gotować podczas warsztatów, które prowadzę. 

mieszkanie marty bradshaw - kraków, salwador
mieszkanie marty bradshaw - eat away - kraków

Marta najczęściej uczy innych, jak lepić pierogi. Zajmuje się tradycyjną kuchnią polską, której tajniki zdradza obcokrajowcom. Jak mówi, często ci, którzy najpierw przyjeżdżali sami, wracają później z całymi rodzinami. Kiedy karmi znajomych, sięga po smaki całego świata. Na jutrzejsze warsztaty szykuje dania kuchni tajskiej, bo przyjdą sami Polacy. Będzie wegańsko, bo Marta właśnie zobowiązała się przez 40 dni stosować taką dietę.

Na co dzień i tak jem bardzo mało mięsa – przyznaje. – Ale uwielbiam wywary. Kiedy dostanę kurę od baby na wsi, to zabieram się do gotowania rosołu. Uwielbiam ten zapach, kiedy na piecu w mojej wiejskiej kuchni gotuje się wielki gar rosołu. 

Latem Marta organizuje warsztaty również w domu na wsi. Właśnie trwa sezon, a wśród pierwszych gości będzie grupa norweskich wikingów. – Jestem trochę przerażona, 30 chłopów przyjedzie na tradycyjną wikingową ucztę. Przywiozą ze sobą baranie głowy, które mam ugotować, i wódkę z aquafaby, która, jak czytałam, ma właściwości halucynogenne. Przyznam, że jest to wyzwanie – śmieje się Marta.

ceramika marty bradshaw - kraków

Najczęściej to Marta gotuje w wiejskiej kuchni. Wyjątkiem jest coroczny, organizowany w Dniu Dziecka, piknik Eataway, na który przyjeżdżają kucharze zrzeszeni w aplikacji wraz ze swoimi rodzinami. To okazja, by się poznać i zintegrować, zobaczyć, kto dołączył do grona gotujących i… samemu sprawdzić, co można zjeść na eatawayowym stole. – Zbudowaliśmy społeczność kucharzy, którzy się lubią… może dlatego, że nie muszą codziennie spędzać ze sobą 12 godzin w kuchni – śmieje się Marta. 

Na pikniku każdy chce się pochwalić swoją specjalnością. Jedni budują wędzarnię, inni gotują na domowym piecu i ognisku. – Mamy jeden wielki stół, ale w zeszłym roku dorobiłam drugi, ze słomianych bali. Na co dzień rzadko mamy możliwość spotkać się w większym gronie, widzimy się głównie przy okazji akcji dobroczynnych. Dzięki temu, że zajmujemy się jedzeniem, możemy robić też dużo dobra – dodaje.

pająki, folk polski - mieszkanie marty bradshaw - eat away - kraków

W tłusty czwartek sprzedano ponad 1000 pączków, a dochód z akcji przeznaczono na stworzenie ogrodu przy domu dziecka.

To dobro nie ogranicza się do gotowania – choć przez nie najłatwiej trafić do serca i nakłonić do pomocy. Tak jak w tłusty czwartek, kiedy przez Eataway sprzedano ponad 1000 pączków, a dochód z akcji przeznaczono na stworzenie ogrodu przy domu dziecka na Parkowej 12.

Dzieci, które mieszkają tam na co dzień, przyjeżdżały wcześniej do wiejskiego domu Marty i najchętniej spędzały czas w ogrodzie. – Największą radość miały ze zbierania owoców – wspomina Marta. – Wtedy pomyślałam, że taki ogród można przecież zrobić przy ich domu. Środkiem płatniczym miały być pączki, ale do kogokolwiek się zwróciłam o pomoc przy zakładaniu ogrodu, wcale ich nie chciał. Pan z koparką kopał charytatywnie, pan z Zarządu Zieleni Miejskiej podarował ziemię i ściółkę, pani ze szkółki roślin podzieliła się sadzonkami. 

mieszkanie marty bradshaw - eat away - kraków

Jak widać, jedzenie łączy dobrych ludzi. Pytam Martę, czy gościnność i otwartość charakteryzowały jej dom rodzinny. – Totalnie. Moja babcia miało siedmioro dzieci, a ja jestem dzieckiem ostatniego jej dziecka. Choć była kucharką, zawsze uważała, że powinnam robić coś lepszego – 40 lat temu kucharz to nie był prestiżowy zawód – opowiada Marta. 

Babci nie udało się zniechęcić Marty do gotowania, za to skutecznie zaszczepiła w niej miłość do tradycyjnych dań i polskiej kuchni. W dorosłym życiu Marta szukała inspiracji u najlepszych. – Często korzystam z przepisów Neli Rubinstein – opowiada. – To klasyka. Te przecierki, zacierki… Wzrusza mnie, kiedy czytam, że w pokoju hotelowym, na małej kuchence, gotowała bigos dla 50 osób. To jest ten dodatkowy faktor – dodawanie czegoś od siebie. Prosty gest, ale trudny do określenia. „Od serca” brzmi jakoś banalnie. Dla mnie gotowanie jest najprostszym językiem, połączeniem. Karmię kogoś i po kilku minutach rozmawiamy, jakbyśmy znali się od wielu lat. Nie da się w inny sposób tak szybko i naturalnie stworzyć relacji. 

wielkanocne pająki - polski folk, mieszkanie marty bradshaw - eat away - kraków
kuchnia marty bradshaw - eat away

Na potwierdzenie tych słów dostaję dokładkę sernika i kolejną opowieść. Tym razem o pająkach, na których ślad Marta trafiła w Suchej Beskidzkiej ponad 20 lat temu, gdy odwiedzała z mężem małe polskie miasteczka. – Zobaczyłam je w karczmie, wisiało ich tam sporo, wszystkie stare i zakurzone. Utkwiły mi w pamięci i po jakimś czasie sama zaczęłam eksperymentować z ich wyplataniem. Zaczynałam, improwizując, metodą prób i błędów. W końcu, dzięki dziewczynie, która ze mną pracowała, trafiłam do pani Danuty z Kołobrzegu. Pani Danuta uprawia na swoim poletku słomę na pająki i do dziś dostarcza mi słomki do ich konstrukcji.

Marta kolejne pająki odnalazła w Sukiennicach i… w internecie, który okazał się nieocenionym źródłem inspiracji. Karolina Merska, która też pokochała pajęczarskie tradycje, zaproponowała Marcie organizację wspólnych warsztatów. Tak oto Marta prócz gotowania zaczęła uczyć wyplatania pająków. 

pająki, folk polski - mieszkanie marty bradshaw - eat away - kraków
mieszkanie marty bradshaw kraków

Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach, tak jak w renesansie, dyscypliny się przenikają. Nie muszę się dookreślać: jestem rysownikiem czy kucharzem – mówi. – Przykro mi, kiedy widzę, że ktoś ogranicza się do jakiejś działalności, bojąc się, że nikt go nie weźmie na poważnie, jeśli będzie jednocześnie artystą i kucharzem. Gdyby ludzie się trochę wyluzowali, wstawaliby uśmiechnięci.

Marta wbrew babci i wykształceniu gotuje. Co bynajmniej nie koliduje z jej artystyczną pasją. – Przyznaję, że choć gotowanie sprawia mi ogromną frajdę, to równie spełniona czuję się, gdy rzeźbię. Kiedy ulepię talerz i ulepię ciasto, uczucie satysfakcji jest porównywalne. A kiedy podam sernik na talerzu, który zrobiłam, to jestem najszczęśliwsza – śmieje się Marta. 

kuchnia marty bradshaw
marty bradshaw, sernik

Legendarny sernik Marty.

Sięgamy więc po kolejną porcję szczęśliwości w postaci dokładki sernika, na którym tym razem ląduje sok z pomarańczy. Marta bowiem przez całą rozmowę sukcesywnie przerabia owoce na konfitury. – À propos sernika: niedawno było u mnie na warsztatach małżeństwo i mąż powiedział, że mój sernik jest najlepszy na świecie, co jego żonę strasznie wkurzyło – snuje opowieść Marta. – Okazało się, że ta kobieta niedawno wygrała konkurs na najlepszy sernik we Włoszech. Oczywiście zapytałam ją o przepis. Powiedziała, że to jej tajemnica! Zupełnie tego nie rozumiem! – oburza się. – Nie rozumiem, jak można nie dzielić się przepisem. Ja robię to za każdym razem. Jedzenie zawsze było dla mnie po to, żeby się nim dzielić – wyznaje. 

– Dam wam jeszcze takie mniejsze kawałki – śmieje się, krojąc sernik. W końcu on też jest po to, by się nim dzielić. 

Chcemy wiedzieć co lubisz

Wiesz, że im więcej lajkujesz, tym fajniejsze treści ci serwujemy?

W zawsze głodnym KUKBUK-u mamy niepohamowany apetyt na życie. Codziennie mieszamy w redakcyjnych garnkach. Kroimy teksty, sklejamy apetyczne wątki. Zanurzamy się w kulturze i smakujemy codzienność. Przysiądźcie się do wspólnego stołu i poczujcie, że w kolektywie siła!

Koszyk