Z początku prezentowana w krakowskim Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha, a obecnie w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu wystawa „Paradise 101” Wojtka Wieteski podróżuje przez Polskę, odsłaniając przed widzami obraz Japonii wcześniej nieznanej. To nie jest kolejna opowieść o starożytnych rytuałach parzenia herbaty ani świadectwo spektakularnego widowiska, które codziennie odbywa się w tokijskiej Shibuyi. Wieteska podróżuje do Japonii, by odkryć w niej harmonię pomiędzy starożytnością a współczesnością, zbiorowością a jednostkowością, naturą a technologią i w zastanej rzeczywistości odnaleźć miejsce na poszerzanie wyobraźni i eksplorację własnego „ja”.
Japonia w obiektywie
Blisko trzy dekady fotografowania, tysiące zdjęć i jedna wystawa. „Paradise 101” Wojtka Wieteski to opowieść o harmonii i stałości, które konstytuują japońską kulturę, mentalność i obyczajowość.
Tekst: redakcja
Zdjęcia: Wojtek Wieteska
Zacznijmy od końca: jest kwiecień 2019 roku. Cesarz Akihito ustępuje z tronu i przekazuje go swojemu synowi Naruhito, a w Japonii rozpoczyna się kolejna era – reiwa, czyli „piękna harmonia”. W tym samym czasie postanawiasz zakończyć swój projekt fotograficzny. Jaka jest zależność między tymi wydarzeniami?
Kiedy planowałem wyjazd, który miał stanowić podsumowanie mojego projektu, dowiedziałem się, że 30 kwietnia będzie szczególną datą – to była pierwsza abdykacja od przeszło 200 lat. Nie wiem, jaką rolę cesarz odgrywa w codzienności Japończyków, ale w jednym z pierwszych wywiadów ulicznych, które tego dnia przeprowadziliśmy z kuratorką projektu Anią Diduch pod pałacem cesarza, odpowiadający nam mężczyzna określił go mianem boga. Usłyszenie czegoś takiego potrafi dodać kolejną perspektywę do projektu.
Ta data stała się czymś w rodzaju klamry, miała dla mnie znaczenie metaforyczne. Była pretekstem do rozmów z Japończykami – chciałem się dowiedzieć, jak oni odbierają takie wydarzenie. Uznałem też, że to zagadnienie warte włączenia do filmu dokumentalnego, który realizowałem równolegle ze zdjęciami, na przełomie kwietnia i maja. Być może najlepszą odpowiedzią na twoje pytanie byłoby więc po prostu to, że tak jak w Japonii skończyła się jedna era i rozpoczęła kolejna, dla mnie skończył się rozdział związany z fotografią, który trwał 29 lat, i rozpoczął następny, tym razem filmowy. Oczywiście w obrębie tego projektu.
To blisko 30-letnie doświadczenie w twoim życiu i w twojej twórczości podsumowuje właśnie wystawa „Paradise 101”. Intryguje mnie to, że ukazując Japonię ostatnich trzech dekad, nie odnosisz się w żaden sposób do wydarzeń, które w tym czasie wstrząsnęły narodem czy w jakiś inny sposób go ukierunkowały. Słynny atak w tokijskim metrze, katastrofa elektrowni w Fukushimie, ale także wielkie imprezy sportowe, które otwierały kraj na globalny Zachód – to wszystko miało miejsce w okresie, kiedy odwiedzałeś Japonię. Nie widziałeś w tym materiału twórczego? Nie chciałeś jakoś udokumentować tych przemian?
Mój projekt nie dotyczy przemian w społeczeństwie japońskim. Chciałem przyjrzeć się temu, co stałe i niezmienne, co trwa nieprzerwanie od tysięcy lat i konstytuuje tamtejszą kulturę, obyczajowość i mentalność. Nie jestem fotoreporterem. Nie pojechałem do Japonii ani po tsunami, ani po ataku w metrze. Mnie najbardziej interesuje to, że doskonale się tam czuję i że rozumiem wizualnie tę rzeczywistość. Ona mnie porusza na takiej samej zasadzie, jak niektórych malarzy porusza wiosna. David Hockney robi wystawę pod znakiem „Nie zrobią lockdownu dla wiosny”, a Damien Hirst maluje kwitnące wiśnie i robi z tego 170 obrazów, tak bardzo japońskich, że mógłbym je pomylić z motywami z parawanów, które widziałem w co drugim ryokanie. Nie ma tam ani polityki, ani społecznego kontekstu. Ja konstruuję rzeczywistość, która ma na celu oddziaływać na emocje, balans wewnętrzny czy sposoby, w jakie odbieramy najbliższy nam świat.
I czujesz, że te wydarzenia nie zmieniają uniwersalnego obrazu Japonii?
Powiem tak: po raz pierwszy rozmawiałem z tym samym Japończykiem – Kogą Ryokou, mnichem ze świątyni Jōenji w Tokio – w listopadzie 1991 roku, a po raz drugi w maju 2019 roku. Minęło 29 lat. W tym człowieku niezależnie od upływu czasu wyczuwalne są ten sam spokój i ta sama kultura, które mnie fascynują i inspirują do tego, by inaczej postrzegać rzeczywistość. To jest stan, który jest mi potrzebny do przetworzenia i przetransportowania do swojej twórczości, tak by osoby odwiedząjące moją wystawę przeżyły jakąś przemianę wewnętrzną – to jest dla mnie istota sztuki. To ciągłe poszerzanie wyobraźni, szukanie w niej przestrzeni na nowe doznania i na samego siebie.
Kiedy biorę do ręki książkę, o której wiem, że była pisana przez kilkanaście czy kilkadziesiąt lat, czuję, jakby jej początek i zakończenie pisały dwie inne osoby – niezależnie od tytanicznej pracy redaktorów, którzy starają się ją ujednolicić. Podobne odczucia mam w stosunku do twojej wystawy. Z jednej strony opowiada ona o kulturowej czy mentalnej stałości, z drugiej – widać w niej długą drogę, którą przeszedłeś ty, jako artysta.
Myślę, że widać to w samej konstrukcji wystawy, która została podzielona na dwie części. Pierwsza jest czarno-biała i składa się z 507 analogowych fotografii. Tę część w aranżacji przygotowanej w muzeum Manggha oglądało się z latarką. Widzowie samodzielnie oświetlali zdjęcia, które ich zainteresowały i z którymi chcieli wejść w relację. To błądzenie może z początku wydawać się onieśmielające, ale już po chwili naprawdę zaczyna się rozumieć, jak działa przestrzeń i na czym polega struktura; dlaczego zdjęcia są skomponowane w paskach po pięć sztuk i dlaczego połowa wisi pionowo, a reszta poziomo. To zdjęcia, które zostały wykonane w latach 90. ubiegłego wieku, i taki układ jest odzwierciedleniem zarówno ciemni fotograficznej, jak i archiwum negatywów, które ma w głowie fotograf.
Druga część wystawy jest współczesna. To wielkoformatowe zdjęcia prezentowane bez ram i wyprodukowane na błyszczącym podłożu, w których każdy widz może się przejrzeć. Są kolorowe, wykonane cyfrowo, ich jakość znacznie się różni od tych poprzednich. Najlepiej ogląda się je w świetle laboratoryjnie białym, co dodatkowo wzmacnia percepcję. Jestem ambasadorem Fujifilm Poland i korzystam ze współczesnych możliwości obrazowania na bardzo zaawansowanym poziomie technologicznym, mam na myśli i aparaty, i fotograficzne papiery.
Dwie części wystawy są jak dwa światy, które różnią się od siebie w zasadzie wszystkim, i nie zdziwiłbym się, gdyby ktoś pomyślał, że zostały wykonane przez dwóch różnych autorów. A tymczasem istnieje dużo wątków, które z tych czarno-białych, analogowych fotografii przenikają do tego nowego, cyfrowego świata. Różnica między tymi częściami jest mniej więcej taka, jak pomiędzy telefonem z kablem a dzisiejszym smartfonem. Teoretycznie jedno i drugie służy do tego samego, ale przecież forma komunikacji uległa całkowitej przemianie. A mimo to człowiek pozostał taki sam i właśnie o tym głównie opowiada „Paradise 101”.
Czy 30 lat temu, kiedy zaczynałeś robić zdjęcia w Japonii, spodziewałeś się, że ta wystawa przybierze takie rozmiary? Czułeś, że będziesz świadkiem tak wielkiej przemiany?
Nie. Pierwsza wystawa miała miejsce w muzeum Manggha w 2000 roku. To były analogowe czarno-białe fotografie, z tym że wówczas pokazałem ich tylko 36. W tym roku z tego samego okresu prezentuję 507. Ale to nigdy nie był mój zamiar. Wydawało mi się, że ten projekt jest już zakończony.
Chciałbym jeszcze na chwilę wrócić do tego, co stanowi o stałości i niezmienności ducha japońskiej kultury. „Podczas fotografowania Japonii, w dychotomii między jednostką a masą, w fuzji starożytnych rytuałów i współczesnych zachowań, odnajduję ponadczasową formę chroniącą ludzkie życie przed nieporządkiem” – tymi słowami zapowiadasz swoją wystawę. Czy mógłbyś wytłumaczyć, czym jest dla ciebie ta forma, a czym – nieporządek? Jakie są ich pola znaczeniowe?
Forma, o której mówię, jest odczuwalna na poziomie codzienności. Jedzenie w Japonii, nawet to najprostsze, podawane w zwykłych barach, jej podlega i ma w sobie coś wysublimowanego. W Japonii na każdym kroku odnajduje się formę, która porządkuje rzeczywistość. Bez niej byłby chaos, czyli nieporządek przestrzeni i czasu. Z różnymi konsekwencjami.
Kiedy wiosną spaceruje się po japońskich parkach, można zauważyć w nich dziesiątki emerytów ze statywami i z aparatami
Ale forma przejawia się także w mniej oczywistych miejscach. Kiedy wiosną spaceruje się po japońskich parkach, można zauważyć w nich dziesiątki emerytów ze statywami i z aparatami, uwieczniających na zdjęciach kwitnące drzewa. Ale dla nich nie liczy się fotografia, dla nich najważniejszy jest sam akt przyglądania się: lekcja uważności. Właśnie z tego sposobu myślenia rodzą się potem wszystkie rytuały: to, w jaki sposób mówią, patrzą, kłaniają się. Fascynuje mnie to, że wszystkie przejawy tej formy zostały wytworzone przez człowieka, na własną miarę, w duchu minimalizmu.
Zastanawia mnie mimo wszystko, jak to, o czym mówisz, godzi się ze skrajnym maksymalizmem, który kojarzę ze zdjęć i z nagrań tokijskiej Shibuyi, najbardziej ruchliwej i rozrywkowej dzielnicy miasta.
Jest coś łatwego i jednocześnie nieuczciwego w tym fotografowaniu tłumów w godzinach szczytu. Ale rozumiem to zauroczenie: to takie malownicze i łatwe do włożenia w szufladkę z napisem „Shibuya”.
A jaka perspektywa poznawcza wydawała się uczciwa tobie, kiedy jeździłeś do Japonii? Starałeś się zachować dystans czy raczej chciałeś wsiąknąć w kulturę, nauczyć się języka, jak najwięcej czytać o historii tego kraju?
Japonia okazała się dla mnie świetnym przewodnikiem, portalem do innej przestrzeni. Najbardziej fascynowało mnie to, że nic nie rozumiem, ale wszystko odczuwam. Forma i sfera wizualna od razu wydały mi się bliskie, ale poznawałem je bez słów i konstrukcji lingwistycznych. Sam obraz i przestrzeń dźwiękowa budowały moje wyobrażenia.
Dopiero po wielu latach od rozpoczęcia projektu przeżyłem okres wielkiej fascynacji literaturą japońską, przede wszystkim współczesną
W tym stanie chciałem być jak najdłużej i wytrwałem tak do 2008 roku. Byłem wtedy przez miesiąc w Tokio i podczas całego wyjazdu rozmawiałem z drugą osobą tylko cztery razy – cała reszta to był niemy film. Dopiero po wielu latach od rozpoczęcia projektu przeżyłem okres wielkiej fascynacji literaturą japońską, przede wszystkim współczesną, choć nie tylko. Znajduję w niej fragmenty zaskakująco zbieżne z niektórymi motywami moich fotografii. Tu właśnie kończy się dla mnie fotografia, a zaczyna ruchomy obraz. To zasadniczy wątek wystawy „Paradise 101” – motyw przejścia z jednego stanu w drugi.
Chcemy wiedzieć co lubisz
Wiesz, że im więcej lajkujesz, tym fajniejsze treści ci serwujemy?