Kuchnia trudno definiowalna
Marcin i Kasia, otwierając Gęś w Dymie, wiedzieli, że u nich ma być odważnie i inaczej. Od początku stawiali na jakościowe surowce, nietypowe połączenia smaków i fantazyjny wygląd serwowanych dań. Mimo że chcieli uniknąć zaszufladkowania, często pojawiały się opinie, że serwują kuchnię francuską. Czy rzeczywiście tak jest? Marcin, po namyśle, odpowiada: – To nie do końca prawda. W mojej kuchni widać inspirację francuskim stylem gotowania, gdyż często stosuję przemyślane, klasyczne techniki, takie jak konfitowanie czy sous vide. Nie jest to jednak reguła, chętnie sięgam też po nowocześniejsze metody obróbki oraz nietradycyjne połączenia smaków. W karcie nie brakuje odważnych połączeń, na przykład owoców morza z grzybami czy z mięsem, w tym z dziczyzną. W 2019 roku do menu wprowadzę z pewnością elementy kuchni wegańskiej. Miłośnicy mięsa mogą natomiast liczyć na rzadko spotykane na polskim stole dania z dzikiego ptactwa, jarząbków czy dzikich kaczek.
Restauracja jak dom
Gęś w Dymie jest małym, rodzinnym lokalem. Ze względu na problemy ze znalezieniem personelu na wsi, w kuchni najczęściej krząta się Marcin z pomocami kuchennymi, a na sali gości obsługuje Kasia. Czy wspólna praca ma zalety? – Spędzanie ze sobą 24 godzin na dobę może doprowadzić do sytuacji, że zaczniemy traktować partnera jak kolegę czy koleżankę z pracy. Zauważam jednak korzyści, na przykład to, że świetnie się rozumiemy, przez co łatwiej nam wspólnie prowadzić biznes – odpowiada Marcin. W takim układzie, nawet przy ograniczeniu działalności restauracji do pięciu dni w tygodniu, praca odbija się na życiu prywatnym.
– Jako właściciele jesteśmy stale na miejscu, a restauracja staje się naszym domem. Dawniej było dużo mniej gości, więc mniej się pracowało i można było tworzyć beztroski slow food. Teraz ruch jest większy, a i oczekiwania wobec nas rosną. Niezwykle trudno jest znaleźć kompromis między życiem zawodowym a rodzinnym. Może kiedyś nam się to uda – wtedy będziemy restauracją idealną.