Kukbuk
Kukbuk
Przewodnik kulinarny po Lublinie (fot. Alina Kovalchuk )

12 godzin w Lublinie – co i gdzie zjeść?

Luty nie rozpieszcza pogodą – za to my rozpieszczamy kulinarnymi propozycjami. Zobaczcie, jak Lublin kusi pokarmem dla duszy i ciała.

Tekst: redakcja

Zdjęcie główne: Alina Kovalchuk / unsplash.com

Ten artykuł przeczytasz w mniej niż 4 minuty!

Przepiękny, zabytkowy i rok temu skończył 700 lat – Lublin potrafi zaskoczyć. Pretekstów do odwiedzenia tego klimatycznego miasta nie brakuje – także kulinarnych, bo można tu znaleźć naprawdę pyszną kuchnię. Miłośnikom sztuki podpowiadamy, co zobaczyć i gdzie się pokrzepić po strawie kulturalnej. Najlepsze restauracje i jedzenie w Lublinie. Nie możesz tego przegapić. Gdzie zjeść w Lublinie?

Cafe Mari – śniadanie

To jedno z najpopularniejszych miejsc w Lublinie – idealne bistro na początek dnia. W karcie, która zmienia się w zależności od sezonu, znajdziemy bogaty wybór śniadań – słodkich i wytrawnych. Amatorzy zdrowych i pożywnych posiłków powinni spróbować owsianki (10 zł) z pieczoną śliwką, rozkosznie rozgrzewającej od środka. W połączeniu z roztoczańskim miodem sprawi, że zatęsknicie za nią w domu i będziecie próbowali odtworzyć na własną rękę. Mięsożercy z pewnością docenią tradycyjne śniadanie angielskie (24 zł) z grillowanym boczkiem i pieczoną kiełbaską. W daniu wyróżnia się tłusta i smakowita kaszanka własnego wyrobu, której można jeszcze spróbować w wersji z pomidorami i chrupkim chlebem z masłem ziołowym (16 zł). W menu nie brakuje także wytrawnych propozycji dla wegetarian oraz miłośników polskich śniadań z twarożkiem w roli głównej.

Śniadanie w Cafe Mari w Lublinie

Śniadanie w Cafe Mari

Życie artystyczne po lubelsku

Kierując się zasadą, że miasto najlepiej poznać, spacerując po nim, ruszamy w drogę. Nogi niosą nas w stronę zabytkowej starówki. Przy brukowanych uliczkach stoją kamienice, które pamiętają niejeden przemarsz wojsk. Na jednej z nich podziwiamy smoka, który wygina ciało we wszystkie strony świata. Zastanawiam się, czy nie pomyliliśmy miast i skąd on się tu wziął. Nieco dalej napotykamy już prawdziwy symbol Lublina – koziołka. Potarcie jego rogów podobno przynosi szczęście. Nie jesteśmy przesądni, ale wolimy się zabezpieczyć przed pechem! Kiedy dochodzimy do zamku, którego historia sięga XII wieku, już tylko kilka kroków dzieli nas od zanurzenia się w socrealistyczną opowieść odzwierciedloną w dziejach Grupy Zamek. Do 11 marca można tu podziwiać prace artystów wchodzących w jej skład, między innymi Tytusa Dzieduszyckiego, Włodzimierza Borowskiego (jednego z czołowych przedstawicieli polskiego happeningu) czy Jana Ziemskiego. Oprócz obejrzenia scen rodzajowych, rzeźb i fotografii przedstawiających miasto dowiemy się, jak kształtowało się życie artystyczne Lublina po 1956 roku – w atmosferze mitu pierwszej stolicy PRL-u.

Mandragora – obiad

Po wyjściu podziwiamy panoramę miasta. Zatrzymujemy się tylko na chwilę, ponieważ głód daje się już we znaki. Na lubelskiej starówce nie brakuje restauracji, każda oferuje inną kuchnię. Decydujemy się na Mandragorę, która zdecydowanie wyróżnia się w internetowych komentarzach. Głodni i niecierpliwi (tacy jak my) z pewnością powinni zrobić rezerwację. Restauracja wieczorami, zwłaszcza w weekendy, jest pełna. Nic dziwnego, bo jedzenie w Mandragorze jest wyborne. Restauracja serwuje sztandarowe dania kuchni żydowskiej, od przystawek po desery.

Podczas pierwszej wizyty koniecznie spróbujcie kapuśniaku (10 zł), który w niewielkim stopniu przypomina zupę znaną nam z dzieciństwa. Ten wyróżnia się słodko-słonym smakiem oraz zawartością – oprócz kapusty znajdujemy w nim napęczniałe od wywaru rodzynki oraz migdały. Szabasowe menu zobowiązuje, zatem na stół wjeżdża gefilte fisz (17 zł), niewielkie pulpeciki z ryby podane na zimno z cytryną i ćwikłą. Nim odłożymy sztućce, wzrokiem już pochłaniamy kolejne danie – świąteczną gęś (65 zł). Pięknie zarumieniona, ułożona na cymesie, który pachnie orientalnymi przyprawami, jest chrupka, a marchewka rozpływa się w ustach. Na deser oczywiście pascha (16 zł), ciężka, słodka i pełna rodzynek. Choć święta już dawno za nami, trudno się powstrzymać przed zamówieniem chanukowych ciasteczek. Rugelachy (12 zł) to małe cynamonowe rogaliki, które, obsypane cukrem i podane na ciepło, przypominają o idealnym świątecznym poranku. Aż żal wracać do domu.

fot. Restauracja Mandragora

Z wizytą w ruinach

Przepełnieni zapachami Bliskiego Wschodu, postanawiamy jeszcze przed wyjazdem z Lublina spojrzeć na ruiny kościoła św. Michała Archanioła. W 1769 roku gotycka świątynia spłonęła w wyniku uderzenia pioruna. Jej opłakany stan spowodował, że władze ostatecznie zdecydowały się na rozbiórkę. Mury były jednak tak solidne, że trzeba było użyć dynamitu. Do 2002 roku pozostałości kościoła były jedynie smutnym elementem krajobrazu. Dopiero wtedy zadecydowano o ich zagospodarowaniu: wyeksponowano fundamenty, zamontowano oświetlenie. Niezwykłe miejsce, obecnie często jest scenografią plenerowych koncertów, które tu się odbywają. Zapamiętujemy tę informację i już planujemy kolejne spotkanie z Lublinem, tym razem w lecie.

Chcemy wiedzieć co lubisz

Wiesz, że im więcej lajkujesz, tym fajniejsze treści ci serwujemy?

W zawsze głodnym KUKBUK-u mamy niepohamowany apetyt na życie. Codziennie mieszamy w redakcyjnych garnkach. Kroimy teksty, sklejamy apetyczne wątki. Zanurzamy się w kulturze i smakujemy codzienność. Przysiądźcie się do wspólnego stołu i poczujcie, że w kolektywie siła!

Koszyk