Drugie co do wielkości miasto Izraela kusi plażą i atmosferą tolerancji, którą czuje się na każdym kroku. Gołym okiem widać, że nastawienie mieszkańców Tel Awiwu do mniejszości seksualnych jest co najmniej entuzjastyczne. Zwłaszcza w czerwcu, kiedy odbywa się wielka parada z okazji Gay Pride. Tęczowe chorągiewki powiewają targane letnim wiatrem w większości barów, restauracji, lodziarni, ciastkarni, kawiarni i winiarni. Różnorodność jest tu traktowana jak atut.
Tę różnorodność widać nie tylko na ulicy, ale również w kuchni. Izrael to państwo o stosunkowo krótkiej, bo liczącej 71 lat historii – mówię o tej nowożytnej, na potrzeby tego tekstu nie ma potrzeby zgłębiać tysięcy lat izraelskich perturbacji. Obecny kształt Izraela formował się od 1948 roku. Kiedy nowi mieszkańcy zjeżdżali do niego z przeróżnych zakątków globu, przywozili ze sobą kulinarne zwyczaje. W ten sposób powstała unikalna mieszanka tego, co europejskie i bliskowschodnie. Los potrząsnął kuchnią nowego kraju niczym najlepszy barman shakerem i powstał koktajl, który smakuje jak żaden inny.
Od czego zacząć smakowanie Tel Awiwu? Proponuję od kawy!
HaMalabiya,
Gedera St 28, Tel Aviv-Yafo, Izrael
Kiedy upał doskwiera, trzeba się wzmocnić! W HaMalabiya można się napić kawy prażonej z kardamonem i do tego zjeść malabi – kultowy mleczny krem wykończony migdałową kruszonką i syropem różanym. To całkiem dobry początek kulinarnego zwiedzania.