Pies zawsze jedzie z nami. Taką mamy zasadę, choć nigdy jej nie spisaliśmy. Zaczęło się od przewiezienia Łatki z domu w Krakowie, w którym się urodziła, do nas, do Warszawy. Tę pierwszą podróż odbyła, gdy miała równo dwa miesiące. Choć mieliśmy dla niej przygotowane specjalne miejsce w pudełku po ekspresie do kawy, wyściełane ręcznikiem pachnącym jej mamą, ona usadowiła się na moich kolanach i spała tam spokojnie, delikatnie podgryzając guzik mojej marynarki, co odkryłam dużo później. Przez osiem lat naszego wspólnego życia rzadko się zdarzało, byśmy ją zostawiali.
Pies, który jeździł koleją
Po Polsce podróżujemy regularnie. Wystarczą książeczka zdrowia, aktualne szczepienia i transporter. Do pociągu kupuję Łatce bilet w cenie dużej kawy. Teoretycznie powinna pozostać w transporterze, ale najczęściej trzymam ją na kolanach. Zdarza się nawet, że obsługa PKP przenosi nas do pustego wagonu, żeby pieskowi było lepiej. Rzecz obowiązkowa, zarówno w pociągu, jak i w komunikacji miejskiej? Nieszczęsny kaganiec. Konieczny bez względu na wielkość czy charakter psa. Bez niego obsługa pociągu czy kierowca autobusu mają prawo nas wyprosić. Może nie powinnam się przyznawać, ale dopóki nie ma uwag, kaganiec trzymam w torbie. Ważne, żeby mieć go pod ręką, zwłaszcza podczas dłuższej podróży pociągiem. Nie warto ryzykować wysiadki z psem w połowie drogi ze względu na brak takiego drobiazgu.