Kukbuk
Kukbuk
Malowniczy Durstein (fot. Aleksander Szojer)

Wachau – szlakiem winnic i morelowych sadów

Mknąc latem wygodnymi autostradami, zwykle traktujemy Austrię jako państwo tranzytowe w drodze do krajów śródziemnomorskich czy adriatyckich. Wystarczy jednak zjechać z głównych dróg, by odkryć miejsca, które urodą mogą konkurować z Toskanią czy Burgundią.

Tekst: Aleksander Szojer

Zdjęcia: Aleksander Szojer

Ten artykuł przeczytasz w mniej niż 8 minut!

Jednym z nich jest oddalona zaledwie o godzinę drogi od Wiednia (a zatem 4 godziny od naszej południowej granicy) dolina Wachau. Doceniona przez UNESCO za walory krajobrazowe i kulturowe, wita przybyszów bajecznym widokiem winnic wspinających się po łagodnych wzniesieniach, pośród których meandruje Dunaj. Co chwila na samotnej skale czy wzgórzu wyrasta średniowieczny zamek lub barokowy klasztor. Na brzegu leniwie płynącej rzeki usadowiły się malownicze wioski i miasteczka z wielowiekowymi tradycjami, o których zachowanie pieczołowicie dbają ich mieszkańcy.

Nierzadkim widokiem są dorożki wiozące na niedzielną mszę czy festyn całą rodzinę ubraną w tradycyjne stroje. Łatwiej je tu nabyć niż współczesną modę, po którą jeździ się do stolicy. Jak chyba nigdzie indziej w Europie, tradycja wydaje się tu stałym elementem współczesności, a nie tylko turystyczną cepelią. Jej umiłowanie widać także w kuchni, może nie wyrafinowanej, ale autentycznej, lokalnej i sezonowej. Sycące potrawy, smakowite trunki oraz świeże owoce i warzywa przyciągają co weekend zamożnych wiedeńczyków. Przyjeżdżają także rowerzyści przemierzający naddunajski szlak rowerowy, Donauradweg, łączący niemiecką Pasawę z Bratysławą. Inni, korzystając z licznych wypożyczalni rowerów, wpadają tu tylko na weekend, by na dwóch kółkach sycić się pięknem krajobrazu i lokalnymi smakami.

Krem nad Dunajem. (fot. Alksander Szojer)

Winnice i sady wzdłuż Dunaju

Weekendową wyprawę rozpoczynamy w Melku, gdzie wyposażamy się w rowery z ulicznej wypożyczalni sieci znanej również z polskich miast. Miodowe mury opactwa dominującego nad Melkiem (także na liście UNESCO) zostawiamy na deser. Podążając biegnącym wzdłuż Dunaju szlakiem, kierujemy się do odległego o 40 kilometrów miasta Krems an der Donau. Już po kilkunastu minutach witają nas sady pełne dojrzałych jabłek i gruszek, przetykane poletkami winorośli, na których stylowe tabliczki mówią, że złote grona to przede wszystkim muscaty i najpopularniejszy w Austrii szczep grüner veltliner. W miejscowości Oberarnsdorf pukamy do potężnej bramy budynku z gablotą prezentującą butelki win i likierów morelowych z etykietą Wintner. Otwiera nam właściciel, który właśnie szykuje się do transportu kontenerów z ledwo co zebranymi kiściami winogron. Częstując orzeźwiającymi winami, wyjaśnia, że większość tutejszych winnic to firmy rodzinne. Wina produkuje się na małą skalę i przede wszystkim na lokalny rynek. Rozchodzą się przed początkiem nowego sezonu, co potwierdza brak niektórych win z cennika.

Nasze serce zdobywa jednak likier morelowy, którego smak będzie nam towarzyszył do końca wycieczki. Jak się szybko orientujemy, sady morelowe to równie ważny element lokalnego krajobrazu jak winnice. Dzięki sprzyjającym warunkom klimatycznym (łagodne lato, gwarantowana wilgotność, różnice temperatur między nocą a dniem wyostrzające smak owoców) lokalne morele (niem. Marillen) cechuje unikalny smak, dzięki któremu trafiły na listę produktów o chronionej nazwie pochodzenia UE. Z owoców zbieranych ze 100 tysięcy krzewów produkuje się dżemy, konfitury, chutney, polubiony już przez nas likier i inne trunki. Są też dodatkiem do większości dań określanych jako regionalne. Sprytny marketing ocalił przed wykarczowaniem sady z owocami, które w latach 70. przegrywały popularnością z jabłkami czy gruszkami. Dziś morele stanowią symbol regionu, temat letnich festiwali oraz pieszych wycieczek. Niczym wiśnie w Japonii, wiosną jeździ się podziwiać kwitnące drzewka morelowe.

Wioski wśród winnic. (fot. Alksander Szojer)

Likier morelowy z Krems – wizyta w destylarni

Morelowo pogodni kontynuujemy naszą przejażdżkę przez malownicze wioski, w których co chwila częstujemy się gruszkami ze stolików wystawionych pod domami. Swoją słodyczą i soczystością przypominają smak znany z dzieciństwa. Towarzyszy nam panorama Dunaju z wyłaniającymi się tu i ówdzie wieżami zamków, kościołów, klasztorów oraz sunącymi niespiesznie statkami wycieczkowymi. Od czasu do czasu odwiedzamy barokowe kościółki dopieszczone jak puzderka klejnotów. Po czym łapiemy kolejny owoc i popijamy łykiem morelowego likieru. Już dawno nie było nam tak dobrze.

W tej atmosferze docieramy do Krems an der Donau przyciągającego z daleka imponującymi wieżami na tle winnic. Spóźniamy się na degustację w najstarszej w regionie destylarni morel Bailoni, ale po zerknięciu na wystawione w oknie musujące likiery, złociste dżemy i draże z likierem morelowym obiecujemy sobie powrót przy najbliższej okazji. Tymczasem w drodze do barokowej katedry, w kolejnej lokalnej destylarni, Hellerschmid, uświadamiamy sobie, że region specjalizuje się w produkcji likierów, nalewek i sznapsów z wszelkiego rodzaju owoców, nie tylko morel, a trunki z tych ostatnich mogą być całkiem pomysłowe, jak na przykład likier morelowy z czekoladą.

Ledwo co opuszczamy piękny Krems, a błękitną wieżą kościelną wita nas malowniczy Dürnstein. Rzucamy okiem na imponującą panoramę Dunaju z majaczącymi w tle ruinami zamku, w którym kiedyś więziono Ryszarda Lwie Serce, i mkniemy w stronę rozciągających się przed nami winnic będących częścią winnej trasy Wachau w okolicy, która przypomina burgundzkie Côte-d’Or. Jedynie charakterystyczne kapliczki i barokowe wieże uświadamiają, że to nie Francja.

Reklama
Knedel z morelą. (fot. Alksander Szojer)

Sznycel, knedle i morele – lokalne przysmaki

Z pustymi żołądkami trafiamy do stylowego hotelu Mariandl słynącego z tego, że nakręcono tu filmowy przebój z lat 60. o tym samym tytule. Tłumacz internetowy nie wyjaśnia, co kryje się za Saumaise z niemieckojęzycznej karty, ale postanawiamy zaryzykować. Reszta wycieczki wybiera bezpiecznego sznycla. Po niedługim oczekiwaniu pojawiają się chrupiące i delikatne sznycle, tajemnicze Saumaise zaś okazuje się lokalnym specjałem – wieprzowym zrazem w delikatnym świńskim flaku, podanym, jakże inaczej, z dodatkiem morel. Na deser zamawiamy kolejną lokalną specjalność – knedle z morelami. Kwaskowaty owoc świetnia kontrastuje z cynamonową posypką ze skarmelizowanej bułki tartej, a lokalny riesling osładza nam perspektywę końcowej części trasy powrotnej do Melku.

Reklama
Dolina Wachau (fot. Alksander Szojer)

Nazajutrz, w niedzielny poranek, Melk wita nas przygotowaniami do lokalnego festynu dożynkowego. Ubrani w tradycyjne stroje mieszkańcy wyglądają odświętnie i dumnie. Przy akompaniamencie zespołu folklorystycznego grillują się kiełbaski przypominające naszą śląską i wienerki. Czujemy jednak niedosyt lokalnej kuchni i trafiamy do restauracji Rathauskeller, której ogródek zapełnił się już całymi rodzinami, rozochoconymi lejącym się obficie szprycerem – miksem lokalnego białego wina z wodą gazowaną. W karcie znajdujemy kilka dań z ukochanymi przez nas knedlami i wszystkie potwierdzają, że jak przystało na region ludzi pracujących na roli, lokalna kuchnia jest mięsna i treściwa. Kremowy Beuschel, czyli potrawka z cielęcych podrobów, i gulasz z jelenia świetnie komponują się z chrupiącymi plastrami przypieczonego knedla drożdżowego, a jabłkowy strudel przypomina nam, że Wachau nie kończy się na morelach.

Dolina Wachau. Austria (fot. Alksander Szojer)

Biesiada z tegorocznym winem

W drodze powrotnej wspinamy się jeszcze stromą drogą pośród winnic i lasów do winiarni Weingut Pomassl. Na niedużej polanie wita nas atmosfera rodzinnej biesiady – wszystkie stoliki są zajęte przez wielopokoleniowe towarzystwo korzystające z Heuriger, czyli dosłownie tegorocznego wina, podawanego z selekcją lokalnych wędlin i serów. Nazwy Heuriger używa się do wyszynku organizowanego sezonowo przez winiarnie, kiedy to serwują swoje wino oraz dania z lokalnych produktów. Jako że mamy przed sobą kilka godzin drogi, na biesiadę pozwolić sobie nie możemy. Pakujemy do bagażnika kartony świetnego rieslinga i cierpkiego grüner veltlinera. Lekkie, nieskomplikowane, szczere białe wina austriackie bowiem rzadko docierają za granicę (także z powodu skandalu glikolowego z lat 80., ale to już inna historia). 

Przed powrotem zaopatrujemy się jeszcze w świeżo wędzone makrele z jednej z przydrożnych wędzarni, które od rana przyciągają zapachem wędzonych ryb. Ze stukającymi butelkami i z zapachem wędzonego rozważamy, jak miło by było stworzyć podobne turystyczno-gastronomiczne cud-doliny w Polsce. Tak niewiele potrzeba: mądrze wypromowany lokalny produkt, uczciwe jedzenie z lokalnych składników, lekkie trunki podane w miłej atmosferze – no i piękne okoliczności przyrody, których u nas pod dostatkiem.

Dolina Wachau (fot. Alksander Szojer)

Informacje praktyczne

Reklama

Wino i świetne nalewki morelowe:

Destylarnie Krems an der Donau:

Chcemy wiedzieć co lubisz

Wiesz, że im więcej lajkujesz, tym fajniejsze treści ci serwujemy?

W zawsze głodnym KUKBUK-u mamy niepohamowany apetyt na życie. Codziennie mieszamy w redakcyjnych garnkach. Kroimy teksty, sklejamy apetyczne wątki. Zanurzamy się w kulturze i smakujemy codzienność. Przysiądźcie się do wspólnego stołu i poczujcie, że w kolektywie siła!

Koszyk