Kukbuk
Kukbuk
Ola Synowiec i Arek Winiatorski

Stones on Travel: pieszo do Kanady

Ola Synowiec i Arek Winiatorski wędrują do Kanady przez obie Ameryki. Cały swój bagaż pchają na dziecięcym wózku. Arek przeszedł już ponad 10 tysięcy kilometrów, Ola dołączyła do niego w Meksyku i wydeptała trasę liczącą 5500 kilometrów. Właśnie opuścili Kalifornię i przeszli do stanu Oregon.

Tekst: Iza Kieszek-Wasilewska

Zdjęcia: Ola Synowiec / Stones on Travel

Ten artykuł przeczytasz w mniej niż 16 minut!

Arek Amerykę Centralną przeszedł samotnie. W Meksyku, w miasteczku San Cristóbal de las Casas, planował zostać trzy dni, ostatecznie spędził w nim… trzy miesiące. Wszystko z powodu Oli, którą poznał przez wspólnego znajomego. Zdecydowali, że dalej pójdą razem. Przygotowania do podróży miały charakter teoretyczny, żadnych intensywnych treningów. Jak mówi Arek: – Ot wstaliśmy, zjedliśmy jajecznicę i ruszyliśmy!

Przygotowania teoretyczne objęły wybór trasy i wózka oraz rozpatrzenie czarnych scenariuszy, jakie mogą się zdarzyć. Z ich powodu w wózku znalazł się gaz pieprzowy i nóż, a piechurzy wdziali odblaskowe kamizelki i wykupili ubezpieczenie. Codziennie też aktualizują swoją lokalizację, aby znajomi wiedzieli, gdzie się znajdują.

Wybór sprzętu

Arek zrobił rozeznanie, z jakim sprzętem szli inni długodystansowi piechurzy. Większość z nich swój dobytek pchała na wózku. O przygotowaniu profesjonalnego wózka, o spersonalizowanej konstrukcji, nie było mowy ze względu na brak funduszy i ograniczenia logistyczne. Zdecydował się więc szukać wśród wózków dziecięcych przeznaczonych do joggingu – mają większe koła i mocniejszą konstrukcję. Nie było to jednak wcale proste, w kryzysowym momencie Arek rozważał nawet, by ruszyć z wózkiem sklepowym. W końcu udało się znaleźć model marzeń. – Kiedy sprzedawca dowiedział się, w jakim celu go kupuję, roześmiał mi się w twarz, ale ja wierzyłem, że da radę. I teraz, po 10 tysiącach kilometrów na drogach i bezdrożach, jestem pewien, że to jeden z najlepszych zakupów w moim życiu – mówi Arek. Wózek mieści naprawdę sporo: kilka sztuk ubrań, przybory do gotowania i zapas jedzenia, komputer, aparat, zestaw kabli i pozostałej elektroniki, podstawowe narzędzia do naprawy, apteczkę, proszek i przybory toaletowe oraz namiot, który pełni funkcję sypialni i… garażu, bo gdy rozbijają się w naturze, wprowadzają do środka również wózek.

Ola Synowiec i Arek Winiatorski. Stones on Travel

Ustalenia na wszelki wypadek

Przygotowując się do wspólnej wędrówki, przegadali, jak reagować w przypadku niespodziewanych sytuacji oraz jakim tempem będą szli i którą trasę wybiorą. Od początku celem podróży Arka było kanadyjskie koło podbiegunowe, i to się nie zmieniło. Plan obejmował dodatkowo pomysł, by po drodze wchodzić na każdy najwyższy szczyt odwiedzonego kraju. Efekt? Kilka tysięcy dodatkowych kilometrów przewyższenia w nogach! – Trasę po Meksyku wybraliśmy zgodnie z moją wiedzą o tym kraju, tak by omijać najniebezpieczniejsze rejony. Ale w końcu nie poszliśmy Półwyspem Kalifornijskim, jak planowaliśmy. W ostatniej chwili przyjrzeliśmy się mapie i okazało się, że przez dziesiątki kilometrów nie ma tam nic poza pustynią. Żadnego cienia, wodopoju, sklepu, schronienia. Tym sposobem trafiliśmy do stanu Sinaloa, czyli kolebki meksykańskiej kultury narkotykowo-przemytniczej. I było przepięknie, ludzie przemili – opowiada Ola. – Teraz zaś idziemy wzdłuż zachodniego wybrzeża USA, jest tu stosunkowo mało przewyższeń, dużo do zobaczenia, no i jest zjawiskowo – tutejsza droga numer jeden należy do najpiękniejszych na świecie. Czasem odbijamy trochę, żeby zobaczyć interesujące nas miejsca albo odwiedzić znajomych. W Meksyku nadrobiliśmy kilkaset kilometrów, żeby odwiedzić kolegę Arka, którego poznał kilka lat temu podczas wolontariatu!

W drodze do Kanady przez obie Ameryki
W drodze do Kanady przez obie Ameryki
W drodze do Kanady przez obie Ameryki
Stany Zjednoczone Ameryki
w podróży przez obie Ameryki

Typowy dzień piechura

Dzień rozpoczynają możliwie jak najwcześniej. W Meksyku nawet przed wschodem słońca, by przejść jak najwięcej, zanim nastaną intensywne upały. Gotują śniadanie, potem szybka toaleta i w drogę! Dłuższy odpoczynek zdarza się po przejściu około 20 kilometrów. Wtedy jest czas na posiłek, czyli kanapki, owoce i warzywa. Codziennie przechodzą 35-45 kilometrów w zależności od warunków atmosferycznych, ukształtowania terenu i tego, w ilu miejscach po drodze chcą się zatrzymać. Przed zachodem słońca muszą znaleźć miejsce na rozbicie namiotu. Kiedy już się rozstawią, oglądają odcinek serialu albo czytają książki.

Arek na tę podróż oszczędzał długo – przez trzy lata pracował równolegle na trzech posadach, 7 w dni w tygodniu po 16 godzin. Ola od lat pracuje jako dziennikarka, pisze o Meksyku dla polskiej prasy – kontynuuje to zajęcie podczas wędrówki. Mają też profil na serwisie Patronite, za którego pośrednictwem obserwujący ich podróż internauci mogą dorzucić się do porannej kawy czy obiadowej konserwy. Nie sponsoruje ich żadna firma.

Przechodzą średnio 700 kilometrów miesięcznie, w zależności od liczby wolnych dni i przystanków. – Kalifornia ciągnie się i ciągnie, jest jak spory europejski kraj. Doszliśmy tu w Wielkanoc, przeszliśmy ponad 1500 kilometrów, a wciąż brakuje nam trochę do końca. Ze stanami Oregon i Waszyngton powinno pójść już dużo szybciej – mówi Ola. Para butów wystarcza im na jakieś 1000 kilometrów, i to niezależnie od marki czy ceny. Arek nosi teraz jedenastą parę, a Ola czwartą.

Typowy dzień piechura

Technologia w podróży

Podkreślają, że nie są romantycznymi, oldskulowymi podróżnikami, nie odrzucają dobrodziejstw XXI wieku. – Korzystamy z Google Maps, a na Endomondo rejestrujemy nasze codzienne marsze. Dzięki temu wiemy, ile przeszliśmy i z jaką prędkością się poruszamy, a bliscy wiedzą, gdzie dokładnie jesteśmy – aplikacja jest więc zarazem meldunkiem o bezpieczeństwie. Mamy cały czas meksykańską kartę SIM, która działa w USA bez roamingu, więc – jeśli akurat trafi się zasięg możemy połączyć się z internetem – opowiada Ola.

W drodze odkrywają miejsca niezwykłe, nie chcą niczego przeoczyć, dlatego robią wcześniej dokładny research. – Dużo rozmawiamy z napotkanymi ludźmi, którzy pokazują nam swoje ukochane lokalne atrakcje. Zauważyliśmy, że wędrówka nauczyła nas cieszyć się intensywniej i uważniej eksplorować odwiedzane miejsca. Ze względu na wolne tempo nie planujemy odwiedzenia pięciu hiperatrakcji dziennie, jak na autokarowych objazdówkach. Wybieramy jedną, i to pomniejszą, na przykład miasteczko nazywane Światową Stolicą Karczocha. Autokar nigdy by się tu nie zatrzymał, a my cieszymy się tym jak dzieci – zaznacza Ola.

Celebryci na szlaku

Gdy przechodzili przez wioski i mniejsze miejscowości Ameryki Łacińskiej, byli niemałą atrakcją. Artykuły na ich temat w lokalnej prasie biły rekordy popularności. – Szczególnie pięknie było w północno-meksykańskich stanach Sinaloa i Sonora, dokąd nie przyjeżdża zbyt wielu zagranicznych turystów. Dla niektórych gospodarzy z Couchsurfingu byliśmy pierwszymi gośćmi, mimo że konta w tym serwisie mają od kilku lat. Najpiękniejszą niespodziankę przygotował dla nas ksiądz z miasta Caborca, który zaprosił nas na niedzielną mszę świętą w swoim kościele. Podczas niej wierni nagle wyciągnęli dziesiątki polskich flag i krzyknęli po polsku „Witajcie!”. Wzruszyliśmy się do łez – wspomina Ola.

– W Stanach jest troszeczkę inaczej. Drogą Pacific Coast Highway przejeżdża naprawdę dużo rowerzystów – mija nas około pięciu ekip dziennie. Wczoraj widzieliśmy podróżnika na piętrowym rowerze, słyszeliśmy też o chłopaku na deskorolce, który jedzie na niej, pchając wózek podobny do naszego. Amerykanie są więc przyzwyczajeni do nietypowych podróżników, jednakże niezmiennie nasza wędrówka budzi zainteresowanie, otrzymujemy gratulacje. Inną kwestią jest to, że w USA wózek taki jak nasz jest atrybutem bezdomnego, więc w miastach za takowych nas czasem biorą. To przykre, ale i interesujące – możemy na własnej skórze poczuć, jak traktuje się bezdomnych w Ameryce. To bardzo osobiste doświadczenie, o tym nie przeczyta się w żadnej książce i żadnym reportażu – opowiadają.

W drodze do do Kanady przez obie Ameryki

Cel podróży

Szczerze mówią, że czasem sami zastanawiają się, po co tak wędrują. – Są momenty, kiedy przytłacza nie tylko zmęczenie fizyczne – bóle w plecach, stawach, odciski – ale i psychiczne – opowiada Arek. – Męczą ciągła niepewność, niebezpieczeństwo związane z ruchem na drodze, ale też złodziejami i zwierzętami. Jednak po chwilach słabości i wątpliwości, kiedy na przykład jesteśmy na szczycie wzniesienia i wschodzi słońce, pozostaje nam jedynie cieszyć się zejściem oraz rozciągającymi się przed nami widokami na najbliższe dni.

Kiedy wreszcie nadchodzi dzień wolny, nie jest to jedynie czas na wypoczynek. Jak mówią, nie potrafią usiedzieć w miejscu. Ciągnie ich na górskie szlaki, w miejskie uliczki, pomiędzy eksponaty muzeów albo na plażę. Planują też dalszą trasę, wyszukują ciekawe miejsca do odwiedzenia, piszą z prośbą o nocleg do gospodarzy z serwisów Couchsurfing i Warmshowers. Przerwę wykorzystują również na umieszczenie relacji z wędrówki w mediach społecznościowych oraz rozmowy z rodziną i przyjaciółmi w Polsce.

Swoją podróż planują zakończyć najpóźniej w październiku, by uniknąć mroźnej kanadyjskiej zimy. Zapytani, co potem, opowiadają: – Planujemy wrócić samolotem do Meksyku, do San Cristóbal de las Casas, miejsca, gdzie się poznaliśmy i gdzie Ola spędziła ostatnie lata. Wygrzejemy zmarznięte na kole podbiegunowym kości, naładujemy baterie i zastanowimy się, co dalej. To znaczy – dokąd by dalej pójść.

Ola Synowiecod ośmiu lat mieszka w Meksyku, jest autorką strony Mexico Magico Blog oraz książki „Dzieci szóstego słońca”, opowiadającej o mniej znanym obliczu tego kraju.

Arek Winiatorski – jest twórcą bloga Stones on Travel, był wolontariuszem na igrzyskach olimpijskich i paraolimpijskich w Rio de Janeiro, po których ruszył w podróż.

Podróż Oli i Jarka możecie śledzić na: 
Facebook: https://www.facebook.com/StonesOnTravel/
Instagram: instagram.com/stones_on_travel/

Chcemy wiedzieć co lubisz

Wiesz, że im więcej lajkujesz, tym fajniejsze treści ci serwujemy?

W zawsze głodnym KUKBUK-u mamy niepohamowany apetyt na życie. Codziennie mieszamy w redakcyjnych garnkach. Kroimy teksty, sklejamy apetyczne wątki. Zanurzamy się w kulturze i smakujemy codzienność. Przysiądźcie się do wspólnego stołu i poczujcie, że w kolektywie siła!

Koszyk