Arek Amerykę Centralną przeszedł samotnie. W Meksyku, w miasteczku San Cristóbal de las Casas, planował zostać trzy dni, ostatecznie spędził w nim… trzy miesiące. Wszystko z powodu Oli, którą poznał przez wspólnego znajomego. Zdecydowali, że dalej pójdą razem. Przygotowania do podróży miały charakter teoretyczny, żadnych intensywnych treningów. Jak mówi Arek: – Ot wstaliśmy, zjedliśmy jajecznicę i ruszyliśmy!
Przygotowania teoretyczne objęły wybór trasy i wózka oraz rozpatrzenie czarnych scenariuszy, jakie mogą się zdarzyć. Z ich powodu w wózku znalazł się gaz pieprzowy i nóż, a piechurzy wdziali odblaskowe kamizelki i wykupili ubezpieczenie. Codziennie też aktualizują swoją lokalizację, aby znajomi wiedzieli, gdzie się znajdują.
Wybór sprzętu
Arek zrobił rozeznanie, z jakim sprzętem szli inni długodystansowi piechurzy. Większość z nich swój dobytek pchała na wózku. O przygotowaniu profesjonalnego wózka, o spersonalizowanej konstrukcji, nie było mowy ze względu na brak funduszy i ograniczenia logistyczne. Zdecydował się więc szukać wśród wózków dziecięcych przeznaczonych do joggingu – mają większe koła i mocniejszą konstrukcję. Nie było to jednak wcale proste, w kryzysowym momencie Arek rozważał nawet, by ruszyć z wózkiem sklepowym. W końcu udało się znaleźć model marzeń. – Kiedy sprzedawca dowiedział się, w jakim celu go kupuję, roześmiał mi się w twarz, ale ja wierzyłem, że da radę. I teraz, po 10 tysiącach kilometrów na drogach i bezdrożach, jestem pewien, że to jeden z najlepszych zakupów w moim życiu – mówi Arek. Wózek mieści naprawdę sporo: kilka sztuk ubrań, przybory do gotowania i zapas jedzenia, komputer, aparat, zestaw kabli i pozostałej elektroniki, podstawowe narzędzia do naprawy, apteczkę, proszek i przybory toaletowe oraz namiot, który pełni funkcję sypialni i… garażu, bo gdy rozbijają się w naturze, wprowadzają do środka również wózek.