Mówią, że człowiek uczy się przez całe życie. I dodają, że podróże kształcą. W mądrość przysłów powątpiewam zawodowo, bo są głównie kopalnią stereotypów, ale w te dwa wyjątkowo wierzę. Zwłaszcza od kiedy – choć siedziałem w portugalskiej restauracji – odbyłem podróż do Japonii. Bez ruszania się z miejsca.
Są rzeczy, które w kuchni nie dziwią. Na przykład fakt, że kuchnia Izraela to mieszanka tego, co bliskowschodnie i śródziemnomorskie, ze szczyptą kulinarnych idei z kuchni Europy Środkowej, jest zupełnie zrozumiały. Zjechało tam w końcu mnóstwo ludzi z różnych zakątków świata i każdy przywiózł swoje pomysły na to, co wrzucić do garnka. Wpływy arabskie w kuchni Hiszpanii z kolei można wytłumaczyć niemal 800 latami istnienia Al-Andalus. Jednak Portugalia i Japonia leżą tak daleko od siebie, że trudno mi było sobie wyobrazić, by cokolwiek je łączyło. Może gdybym na historii uważał nieco lepiej, nie zdziwiłbym się aż tak bardzo, ale stało się. Do liceum raczej mnie drugi raz nie przyjmą.