ROBOTY
Miasto przecina jedna główna arteria, od której odchodzi setka dróg prowadzących donikąd. Domy, w kształcie prostopadłościanów, z kwadratowymi oknami, kiwają się na boki. Ukryta na ganku dziewczynka z warkoczami grubymi jak maślana chałka boi się, ale obserwuje z zaciekawieniem poranne ćwiczenia robotów. Ich metalowe zbroje połyskują w świetle dnia, szklane oczy przekręcają się w kierunku słońca, niewidoczne procesory przetwarzają pojedyncze głoski w słowa. Dziewczynka wciska się z całych sił w szczelinę między ścianą a oknem. Wie, że roboty czerpią energię z ludzi.
SUKNIA
Mężczyzna wysoki jak drapacz chmur obejmuje kobietę dosadną w pasie. Kokarda zawiązana na jej szyi faluje rytmicznie, bo kruczowłosa konstruktorka szybkich romansów robi przysiady. Raz, dwa i jeszcze raz. On chciałby jej powiedzieć coś ważnego, ona oddycha głośno, składając usta w rurkę. Ma ochotę na smażonego pstrąga z pobliskiego potoku. Mężczyzna chrząka i podaje kobiecie drewniany patyczek, do którego jest przyczepiona suknia ślubna wycięta z szarego kartonu. Ona patrzy mu prosto
w oczy i śmieje się.
NEON
Gigantyczne oko zamyka się i otwiera. Granatowe rzęsy, gęste jak szczotka do butów, falują przy każdym ruchu. Powieka – gładki kawałek skóry, o dziwo, bez zmarszczek i zagięć – przypomina wachlarz. Tęczówka oka miga niczym neon, najpierw w kolorze szmaragdu, potem kobaltu, a na końcu złota. Hipnotyzującemu spojrzeniu oka towarzyszą łzy o regularnym kształcie owalu. Krople wydzieliny są tak wielkie, że można w nich dostrzec kryształki soli.
Nagle oko niknie, oddala się i zostawia łzy, które zamieniają się w płatki śniegu. Tworzą zaspę nie do przejścia, ścianę bieli. Już nic nie widać, choć tak bardzo chciałoby się zobaczyć
monstrum – właściciela oka.
ŚNIEG
Chłopiec w dziurawych tenisówkach skacze na trampolinie. Z każdym podskokiem na ziemię spada kilka płatków śniegu. Jaka koronkowa robota, myśli chłopiec, próbując złapać śnieg. Zakłada narciarskie gogle, bo sypie bez opamiętania. Chowa się pod trampolinę i znajduje tam klocki. Kiedy zaczyna się nimi bawić, kawałki plastiku zamieniają się w kolorowe jak tęcza krasnale. Maszerują po dłoni chłopca ze śpiewem na ustach, po linii wyznaczonej przez kciuk i mały palec.
PRZYJĘCIE
W pałacu trwa bal. Jest tak zimno, że tancerze chuchają w zmarznięte dłonie i chowają je do kieszeni spodni. Sylwetki w czarnych frakach poruszają się nienaturalnie, jakby to były maszyny, a nie ludzie. Ręce partnerów w tańcu szukają kontaktu ze sobą, ale nie mogą się spotkać. Damy w sukniach przypominających pąki piwonii wkładają zziębnięte dłonie do ust i trwają tak unieruchomione w objęciu warg i zębów. Szykowna hrabina w koronkach od stóp do głów podaje gościom na deser kość wielkości góry lodowej, zachęcając do wgryzienia się w jej szpik.
Przyjęcie kanibali rozkręca się, kiedy przy fortepianie zasiada przystojny Fryderyk.