Rasa ma znaczenie?
Nie ma. Może być koza duża, anglonubijska, specjalnie wyselekcjonowana i dawać mleka niewiele i malutka, która da ci tyle mleka, że głowa boli. My hodujemy alpejskie i polskie uszlachetnione.
Waszymi serami zachwycają się nawet Francuzi.
Dostarczaliśmy sery do ambasady w Paryżu i Wiedniu, kupują je we Włoszech, bierze kancelaria prezydenta. Kilka lat temu nasza pijana koza była prezentowana na festiwalu gastronomii w Paryżu. To jedyny produkt na świecie, który łączy ser kwasowo-podpuszczkowy z alkoholem. Nikt takich nie robi! Francuzi są mistrzami serów kwasowo-podpuszczkowych, ale łączy się je z alkoholem dopiero na stole – po obiedzie wjeżdża tam deska serów i wino. Owszem, łączą sery z alkoholem we Francji, Włoszech, w Gruzji czy Hiszpanii, ale są to sery długo dojrzewające. W alpejskim regionie Bra robią to w ten sposób, że w beczce układają warstwy sera i winogron po winie. Natomiast nasza pijana koza dojrzewa na oparach nalewek w szczelnie zamkniętych pojemnikach. Zachwycają się tym znawcy z całego świata. Mówią, że w życiu czegoś takiego nie jedli.
Przez maleńkie Robaczkowo przewijają się miłośnicy dobrej kuchni z całego świata.
Przyjeżdżają do nas smakosze, zagraniczni profesorowie i żurnaliści, ostatnio z „Le Figaro”, a ze Stanów przyleciał znany food hunter Mark Brownstein. Była telewizja niemiecka i chińska, we wrześniu zeszłego roku program dla TVN-u kręcił u nas Mikołaj Rey, rok temu była Gosia Molska z „Pytania na śniadanie”, a przed nią z Kuchnią+ Tomek Jakubiak. Koneserzy dziwią się, że takie fajne smaki powstają w Polsce.
Kiedyś poznaliśmy antropologa i socjologa z Uniwersytetu Londyńskiego Harry’ego Westa, który jeździ po świecie i bada, jak robią sery. Powiedział mi: „Wy macie przerąbane. Wszędzie jest tak, że jeżeli coś przy produkcji nie wyjdzie, to się idzie po radę do matki, babki czy wujka. Bo są regiony, w których rodziny robią sery od wieków, i oni wiedzą o nich wszystko. A tutaj nie masz kogo zapytać”. To prawda. Do wszystkiego musieliśmy dochodzić sami.