Kukbuk
Kukbuk
Michał Woroch, podróż przez obie Ameryki, defender

Michał Woroch: Defenderem przez obie Ameryki

Michał Woroch i Maciej Kamiński jako pierwsi niepełnosprawni podróżnicy na wózkach przejechali samochodem terenowym obie Ameryki, od Ziemi Ognistej po Alaskę.

Jacek Hołub – przez 13 lat pracował jako dziennikarz „Gazety Wyborczej”. Za książkę „Żeby umarło przede mną. Opowieści matek niepełnosprawnych dzieci” nominowany do Nagrody Newsweeka im. Teresy Torańskiej. Mieszka w Warszawie. Z wykształcenia politolog i PR-owiec. Żonaty, miłośnik przyrody, wędkuje.

Tekst: Jacek Hołub

Zdjęcia: Michał Woroch

Ten artykuł przeczytasz w mniej niż 18 minut!

Gdy szukaliście sponsorów na wyprawę Wheelchairtrip, ludzie mówili: „Pomysł fajny, ale sami rozumiecie… wymyślcie coś bardziej realnego”.

Michał Woroch: Często spotykaliśmy się z takimi reakcjami. Może nasza niepełnosprawność nie była najważniejszym argumentem. Kiedy Andrzej Bargiel, który jest przecież pełnosprawny, opowiadał o tym, że chce zjechać na nartach z K2, ludzie też pukali się w głowę. Ale to, że obaj z Maciejem jeździmy na wózkach, pewnie sprawiało, że nasze plany wydawały się jeszcze mniej realne.

Pewnie zastanawiali się, jak wy w ogóle wejdziecie do waszego land rovera.

Faktycznie, na początku nie byłem w stanie o własnych siłach wejść do samochodu. Dlatego zbudowałem w nim pięć wind i innych urządzeń, które ułatwiały mi wsiadanie i poruszanie się w aucie.

Trudne chwile zamieniają się w piękne historie

Michał Woroch
Michał Woroch, podróż przez obie Ameryki, defender

Dlaczego właśnie obie Ameryki?

Chcieliśmy zrobić coś trudnego, zobaczyć nowe miejsca i poznać nowych ludzi. To nie miała być wycieczka. Wiedzieliśmy, że będziemy długo w podróży, Ameryka jest daleko od domu, a bezdroża Boliwii i Peru są kompletnie nieprzystosowane do niepełnosprawnych.


Kiedy po raz pierwszy poczułeś, że to dzieje się naprawdę?

Odebraliśmy samochód w Buenos Aires i ruszyliśmy w stronę Ziemi Ognistej. Złamaliśmy zakaz i wjechaliśmy na klif na półwyspie Valdés. Wyciągnęliśmy wózki, co zajęło nam trochę czasu, patrzyliśmy na zatokę, zachodzące słońce i bawiące się pod nami słonie morskie. To był ten moment, kiedy poczułem, że dwa i pół roku przygotowań do wyprawy miało sens.

Michał Woroch, podróż przez obie Ameryki

Maćka, z którym spędziłeś w podróży ponad rok, poznałeś kilkanaście lat temu.

To był najtrudniejszy okres w naszym życiu. Miałem siedemnaście lat, z powodu rdzeniowego zaniku mięśni trafiłem na szpitalny oddział rehabilitacji. Byłem wściekły na los i wszystkich wokół. Wyżywałem się na rodzinie, pielęgniarkach. Maciej miał rok mniej, był dobrze zapowiadającym się szczypiornistą. Po operacji usunięcia guza kręgosłupa przestał chodzić, usiadł na wózku. Leżeliśmy w jednej sali. Nie mieliśmy nic innego do roboty, więc zaczęliśmy rozmawiać. Tak zaczęła się nasza przyjaźń. Po tym, co razem przeżyliśmy, wiedziałem, że z Maciejem dam radę przejechać naszą wyprawę. Team jest najważniejszy. Wiedziałem, że cokolwiek się wydarzy, możemy na siebie liczyć.

 

Co jest dla ciebie ważniejsze w podróży: przełamywanie barier, kontakt z przyrodą czy spotkanie z ludźmi?

Dla mnie podróż polega na tym, że wychodzę z domu i idę przed siebie, podziwiając piękne widoki, kolory, spotykając ludzi, czując smaki… Nie potrafię i nie chcę tego rozdzielać. Podróżując, staram się być uważny na wszystko, co jest dookoła.

Michał Woroch, podróż przez obie Ameryki, defender
Michał Woroch, podróż przez obie Ameryki, defender
Michał Woroch, podróż przez obie Ameryki, defender

Odkąd trafiłem na wózek, przez siedemnaście lat poukładałem sobie w głowie, że niepełnosprawność nie jest najgorszą rzeczą na świecie, staram się być szczęśliwy.

Najbardziej szalona przygoda to…

…przerzucanie samochodu do Iquitos w Peru. Do miasta nie prowadzi żadna droga ani trakt kolejowy, więc musieliśmy popłynąć statkiem Amazonką, razem z autem. Dla mnie to była najbardziej ekstremalna część podróży. Początek rejsu przechorowałem.


Po drodze do Iquitos była Pucallpa nad rzeką Ukajali. Odwiedziłeś mieszkających pod miastem szamanów Shipibo, którzy leczą pieśniami duchów. Zapytali cię, po co przybywasz…

…a ja odpowiedziałem, że po poszerzenie świadomości.

 

Nie kusiło cię, żeby poprosić o uzdrowienie?

To nie jest takie proste. Odkąd trafiłem na wózek, przez siedemnaście lat poukładałem sobie w głowie, że niepełnosprawność nie jest najgorszą rzeczą na świecie, staram się być szczęśliwy. Gdy szaman zapytał mnie, na czym mi zależy, musiałem mu powiedzieć coś, w co wierzę. Nie potrafiłem uwierzyć w to, że mnie uzdrowi i będę chodził. Pewnie, że bym tego chciał, ale gdybym powiedział, że po to przyjechałem, zaprzeczyłbym siedemnastu latom pracy nad sobą.

Michał Woroch, podróż przez obie Ameryki, defender

Co wyniosłeś z całonocnego rytuału?

Trudno to opisać. To nie dotarło do mnie od razu. Zrozumiałem, że ból jest w życiu istotny. Żeby nad pewnymi rzeczami się nie zastanawiać, tylko je przyjmować i iść dalej.

Podczas wyprawy doświadczyliście też zwątpienia.

Pierwszy i ostatni taki moment przeżyliśmy w Boliwii, na wysokości pięciu tysięcy metrów nad poziomem morza. Byliśmy wyczerpani, organizmy odmawiały nam posłuszeństwa. Po trzech dniach dojechaliśmy dopustyni solnejSalar de Uyuni. Zastanawialiśmy się nad tym, czy przerwać wyprawę i wrócić do Polski. Ale przetrwaliśmy noc i rano stwierdziliśmy, że damy radę. I daliśmy do samego końca, chociaż były jeszcze trudne chwile, na przykład gdy spadłem z dachu samochodu, bo zerwała się winda, albo poparzyłem się wrzątkiem i Maciej musiał mnie zawieźć na opatrunek do szpitala. Byliśmy dobrze przygotowani na wyprawę, mieliśmy świetnie wyposażoną apteczkę, więc rany goiły się w błyskawicznym tempie.

Co było gorsze: ból czy poczucie bezsilności?

Podczas postoju nad jeziorem Titicaca mój organizm był tak totalnie zmęczony, że nie miałem siły wrócić z toalety do samochodu. Wyobraź sobie, że twój umysł działa w stu procentach, wiesz, co się dzieje, ale próbujesz przesunąć ciało i nie możesz. Koła wózka utknęły między kamieniami i nie miałem siły się ruszyć. To było na wysokości czterech tysięcy metrów nad poziomem morza. Zerwała się wichura i lunął lodowaty deszcz, spadła temperatura. Wiedziałem, że jeśli nie dotrę do samochodu, to zamarznę. Krzyczałem z bezsilności i ze wściekłości. Pomógł mi Maciej. Przeciągał mnie centymetr po centymetrze do samochodu, do windy. Później, żeby wejść do auta, musiałem na tym chłodzie zrzucić wszystkie mokre ciuchy, bo nie mogłem przemoczyć materaca.

Wyobraź sobie, że twój umysł działa w stu procentach, wiesz, co się dzieje, ale próbujesz przesunąć ciało i nie możesz.

Dużo było takich trudnych momentów?

Kilka. Zresztą w wyprawie chodziło też o to, żeby się z nimi zmierzyć. W Nikaragui zepsuł nam się silnik, innym razem w Peru, na wysokości prawie pięciu tysięcy metrów nad poziomem morza, zakopaliśmy się samochodem po osie w błocie, ale jakoś to ogarnęliśmy. To obrazy, które zostają w pamięci najdłużej. Radzisz sobie, a trudne chwile zamieniają się w piękne historie.

 

Jak trafiliście do faweli w Pucallpie?

Wszystko przez ten wózek, który utrudnia nam życie, ale też otwiera przed nami różne drzwi. Pod hotelem podszedł do nas chłopak i poprosił, żebyśmy spotkali się z jego przyjacielem, który również poruszał się na wózku. Tak się uradował naszym widokiem, że postanowił nam pokazać, gdzie mieszka, i oprowadzić nas po miejscach, do których normalnie jako biali nie mielibyśmy wstępu. W Chicago do niebezpiecznej dzielnicy trafiłem zupełnie nieświadomie. Podjechał do mnie samochód i kierowca powiedział: „Człowieku, oszalałeś? Co ty tutaj robisz? Przecież zaraz ci się coś stanie”.


Przejechaliście przez dziką i nieprzystosowaną do potrzeb niepełnosprawnych Amerykę Południową i wjechaliście do Stanów Zjednoczonych. Było łatwiej?

Zupełnie nie. Przekonaliśmy się, że w Stanach życie poza systemem jest trudniejsze niż gdziekolwiek indziej. Podróżowaliśmy, więc byliśmy poza systemem. Gdy na przykład w Meksyku zobaczyliśmy piękne miejsce nad oceanem, wrzucaliśmy w samochodzie biegi terenowe, wjeżdżaliśmy na plażę, rozbijaliśmy obozowisko i patrzyliśmy na horyzont. W Stanach to nie do pomyślenia. Nie można biwakować na plaży, bo zaraz przyjedzie policja. W naszym przypadku nie chodziło o to, żeby łamać zakazy, tylko samochód był dla nas przedłużeniem nóg i zastępował osoby, które mogłyby nam pomóc, żebyśmy mogli dotrzeć tam, dokąd nie byliśmy w stanie dojść na własnych nogach. Na plaży nie jestem w stanie poruszać się samodzielnie dalej niż pół metra od auta, wózek na plaży to jak jazda kolarzówką po piasku.

Michał Woroch, podróż przez obie Ameryki, defender

Nocowaliście najczęściej w samochodzie.

Maciej najczęściej spał na dachu, ja w środku. Ale zdarzało nam się nocować w hotelach. Przeskoki były trudne. Wyobraź sobie, że jedziesz dwa tygodnie po wertepach na wybrzeżu Chile i nagle trafiasz do superhotelu, w którym wszystko jest przystosowane, pachnące, czyste. Kończy się doba hotelowa i znowu wsiadasz do brudnego samochodu. Któregoś ranka po noclegu na pustkowiu w Boliwii spotkaliśmy człowieka, który nas zapytał, czy nie widzieliśmy pumy. I poradził, że jeśli ją spotkamy, nie patrzeć jej w oczy, bo wtedy może zaatakować.

Jedliście potrawy i produkty lokalne czy mieliście swój prowiant?

Mieliśmy zapasy podstawowych produktów: ryż, kilka puszek z tuńczykiem, przyprawy i bakalie, ale później żywiliśmy się tym, co kupiliśmy na ulicy, targowisku albo w marketach. Czasem odwiedzaliśmy restauracje. Na ogół jednak gotowaliśmy sami. 

 

Czasem zastanawiam się, czy było warto, ale odpowiedź zawsze jest taka sama: warto.

Jak?!

Mieliśmy w samochodzie świetnie zorganizowaną kuchnię, z blenderem, ze sprzętem do koktajli. Kocham gotować. Świeże mango zmiksowane z papryczką, do tego bataty smażone z przyprawami i zasmażana na słodko marchewka po ciężkiej całodniowej podróży smakowały wybornie. Zatrzymywaliśmy się w jakimś pięknym miejscu, Maciej pomagał mi dostać się na tył auta, gdzie mieliśmy kuchnię, i przygotowywałem posiłek. Dla mnie to był rytuał, forma relaksu. Teraz w domu też uspokajam się, gotując.

Twoja choroba postępuje. Po podróży jesteś słabszy.

Słabszy fizycznie, ale mocniejszy psychicznie. Czasem zastanawiam się, czy było warto, ale odpowiedź zawsze jest taka sama: warto. Maciej mówi, że chce odpocząć, więc mu nie proponuję żadnych wyjazdów, ale chodzi mi po głowie pomysł na kolejną wyprawę.

 

Michał Woroch– podróżnik, fotograf, prelegent. Razem z przyjacielem Maciejem Kamińskim przejechał land roverem obie Ameryki, od Ziemi Ognistej po Alaskę. W ciągu 371 dni – z przerwą spowodowaną awarią silnika – pokonali 65 tysięcy kilometrów przez amazońską dżunglę, pustynię Titicaca i Stany Zjednoczone. Wyprawę Wheelchairtrip,uhonorowaną między innymi nagrodą Travelery 2018 w kategorii „podróż roku”, opisał w książce „Krok po kroku”.

Książkę „Krok po kroku” wybraliśmy na kwietniowe spotkanie Kukbukowego Klubu Książkowego, o którego idei przeczytacie tutaj. Zapraszamy do wspólnego czytania!

Chcemy wiedzieć co lubisz

Wiesz, że im więcej lajkujesz, tym fajniejsze treści ci serwujemy?

W zawsze głodnym KUKBUK-u mamy niepohamowany apetyt na życie. Codziennie mieszamy w redakcyjnych garnkach. Kroimy teksty, sklejamy apetyczne wątki. Zanurzamy się w kulturze i smakujemy codzienność. Przysiądźcie się do wspólnego stołu i poczujcie, że w kolektywie siła!

Koszyk