Mimo całej naszej sympatii do stolicy, lubimy ją czasem zdradzić z sielską wsią, gdzie życie płynie wolniej. W zeszłym tygodniu ruszyłyśmy na Mazury, w okolice Mrągowa, by w malowniczym otoczeniu odpocząć od zgiełku miasta – w stylu slow, bez pośpiechu i nadmiaru wrażeń. Chciałyśmy, żeby było klimatycznie, sielsko i – jak przystało na załogę KUKBUK-a – pysznie.
Mazury w rytmie slow. Dokąd wybrać się na piękny i pyszny weekend?
Ekipa KUKBUK-a wyruszyła w trasę, aby sprawdzić, gdzie na Mazurach dobrze zjeść i spędzić czas w rytmie slow, gdy ma się do dyspozycji zaledwie 24 godziny.
Tekst: Magda Malicka
Zdjęcia: Zuza Rożek
Tam, gdzie mieszkają marzenia
Na mapie znalazłyśmy wiele obiecująco wyglądających miejsc, ale na całą wyprawę miałyśmy niecałe dwa dni, w trakcie których musiałyśmy też pokonać trasę z Warszawy na Mazury i z powrotem. Wyboru tych, które najlepiej oddają ducha slow, mogłyśmy dokonać dzięki bazie stworzonej w ramach projektu Slow Road. Każde miejsce, zanim do niej trafi, jest weryfikowane pod kątem jakości przez redaktora prowadzącego projekt Mikołaja Gospodarka. Od 2016 roku osobiście sprawdza i opisuje lokalizacje widniejące na stronie Slow Road.
Za główny cel podróży obrałyśmy zabytkowy dwór w Jełmuniu, jednak nie byłybyśmy sobą, gdybyśmy po drodze nie zboczyły z trasy na coś słodkiego. Mazda CX5, którą jechałyśmy, to samochód bardzo komfortowy i doskonale radzący sobie nawet na najgorszej jakości polskich drogach, ale po ponad trzech godzinach jazdy bardzo potrzebowałyśmy już przerwy. Zorganizowałyśmy ją w Mikołajkach. To tam znalazłyśmy dom gościnny Poczekalnia Marzeń. Budynek otoczony sadem, w którym jabłonie uginają się pod ciężarem dojrzewających owoców, skrywa wnętrze łączące nowoczesne meble z elementami stylu retro.
Gości obsługują tu właściciele – Karolina i Marek – para, która kilka lat temu postanowiła ulokować swoje marzenia w małym domku na wzgórzu. Sami zaprojektowali budynek i – jako że mają artystyczne zacięcie – urządzili wnętrza. I chociaż przyjmują tu gości, podkreślają, że jest to przede wszystkim ich dom, w którym chcą się dobrze czuć. Chcą, by obsługiwanie gości było dla nich przyjemnością, a nie wyczerpującym obowiązkiem, dlatego w pensjonacie są tylko cztery pokoje gościnne.
Gdybyśmy trafiły tu rano, mogłybyśmy skusić się na proste śniadanie – jajecznicę, owsiankę lub tosty. Po południu czekały na nas szarlotka na ciepło i duży wybór herbat. Ale Przechowalnię warto odwiedzić nie tylko ze względu na uroczy ogródek i pyszne ciasto. Znajdziecie tu też niewielką galerię rękodzieła tworzonego przez lokalnych artystów – autorską porcelanę, ceramikę i biżuterię, a także obrazy.
Miejsce z historią
Do dworu w Jełmuniu dotarłyśmy, kiedy na dworze na dobre się rozpadało. Jego obecna właścicielka, pani Barbara, już na samym początku pobytu oprowadziła nas po posiadłości. Zaczęłyśmy od dworskich piwnic, pełnych słoików z przetworami i starych kuchennych sprzętów. W salonie i bibliotece najpełniej chyba odtworzono klimat dawnego dworu. Ciężkie zasłony, secesyjne meble i sącząca się z gramofonu muzyka klasyczna skutecznie przenoszą gości w czasie. To między innymi za ich pośrednictwem wybrzmiewa kilkusetletnia, niezwykle burzliwa historia domu.
Budynek najprawdopodobniej powstał w XIX wieku. Aż do drugiej wojny światowej pozostawał własnością rodziny von Woisky. Za czasów PRL-u zaadaptowano go na mieszkania robotnicze, później popadł w ruinę. W takim stanie kupiła go obecna właścicielka. Remont trwał wiele lat. Chcąc, by wnętrza były autentyczne, pani Barbara wzorowała się między innymi na opisach dworskich pomieszczeń znalezionych w literaturze liczącej sobie setki lat.
– Zawsze byłam miłośniczką dworów i antyków – wyznała nam, gdy w jadalni, przy dźwiękach muzyki Chopina, jadłyśmy wykwintny obiad. – Odkąd pamiętam, kupowałam starocie, gdy tylko nadarzyła się okazja. Wszystkie te przedmioty, zabytkowa porcelana, bibeloty z duszą, stare książki i meble, znalazły swój dom w Jełmuniu.
Obiad obfitował w jagnięcinę – specjalność gospodyni. Zjadłyśmy zupę ogórkową z jagnięcymi klopsikami, pierożki z jagnięciną oraz duszone w czosnku niedźwiedzim jagnięce udka z zaskakującym sosem mirabelkowym. Na deser podano dwukolorowy kisiel z czarnego bzu. To jednak nie był koniec kulinarnych atrakcji – okazuje się, że w jełmuńskim dworze po deserze następuje… kolejny deser. W mieszczącym się obok jadalni salonie czekały na nas pleśniak, maślane ciasteczka i domowe nalewki, z mirabelkową i lipową na czele.
W Jełmuniu znalazłyśmy wszystko, co charakterystyczne dla mazurskiego krajobrazu: jezioro, malownicze pagórki i dużo zieleni, ale na dworze wciąż lało. Zapadłyśmy się więc w niezwykle wygodne, przepastne fotele i delektowałyśmy tymi wszystkimi specjałami przez całe popołudnie, aż do późnego wieczora. W pełni w duchu slow road i bez poczucia straconego czasu – bo pogoda za oknem wyraźnie dawała nam znać, że nie warto wychylać nosa z ciepłego wnętrza.
Sery przede wszystkim
Następnego dnia, gdy aura za oknem nieco się poprawiła, złożyłyśmy spontaniczną wizytę właścicielom wytwórni serów owczych i krowich Ranczo Frontiera – laureatom drugiej edycji KUKBUK Poleca. Dla ekipy KUKBUK-a dobrego sera nigdy za wiele! To miejsce rodem ze snów zmęczonego życiem mieszczucha. Bo ranczo to nie tylko zwierzęta, ale przede wszystkim klimatyczny dom skryty pośród drzew i otoczony zielonymi pagórkami.
Ciepło przywitali nas właściciele, Sylwia Szlandrowicz i Rusłan Kozynko, ale też pozostali członkowie rodziny – trzy rozbrykane psy, z których dwa to kundle, porzucone przez poprzednich właścicieli. Trzeci to ogar polski, równie wielki jak uroczy i – jak mówi ze śmiechem Rusłan – utuczony bułeczkami, które ciągle daje mu Sylwia.
Gospodarze mają talent nie tylko do serów – oboje są instruktorami strzelectwa. Rusłan jest też muzykiem, wieczorami przygrywa na pianinie. To między innymi dzięki jego muzyce Frontierę opuszczałyśmy naładowane pozytywną energią. To miejsce jest nią przepełnione.
KUKBUK - podróże Mazury
Sielskie widoki
Czuć ją także w Kadzidłowie, dokąd wybrałyśmy się na obiad w słynnej Oberży pod Psem. Ta maleńka wioska, w której mieszczą się jedynie trzy gospodarstwa, położona jest 15 minut jazdy samochodem od Mikołajek.
Zgodnie z definicją widniejącą na stronie internetowej lokalu oberża to „zajazd przy głównym szlaku, gdzie zatrzymywano się na posiłek i nocleg”. Są tu więc pokoje gościnne i utrzymana w duchu slow food restauracja z obszernym regionalnym menu.
To o niej pisał Grzegorz Turnau:
Gdy mnie spytają aniołowie
Czy dobrze żyłem jako człowiek
I czy w reinkarnację wierzę
I chciałbym wrócić jako zwierzę
By jeszcze raz się z życiem mierzyć
Czy też już raczej wolę nie żyć –
To bez wahania im odpowiem:
Chciałbym być kotem w Kadzidłowie.
Właściciele, państwo Danuta i Krzysztof Worobcowie, przeprowadzili się na to urocze pustkowie z tętniącego życiem Berlina. Choć nie zawsze było im łatwo – zdarzały się przecież sezony, kiedy Kadzidłowo świeciło pustkami – wypracowali sobie solidną markę. Ich restauracja była wielokrotnie doceniana przez kulinarne autorytety – uzyskała rekomendację Gault & Millau, kuchnię wychwalał Adam Gessler, a Krytyka Kulinarna okrzyknęła podawaną tam kwaśnicę „najlepszą w tej części galaktyki”. Spróbowałyśmy jej – i potwierdzamy! Nasze serca podbiły też kluski śląskie z parmezanem, kremowa zupa kurkowa i pękate knedle ze śliwkami. Wybrałyśmy stolik na tarasie, jadłyśmy więc, mając sielski widok na staw, okoliczne drewniane domki i leniwie przechadzające się po okolicy koty.
Nasze serca podbiły też kluski śląskie z parmezanem, kremowa zupa kurkowa i pękate knedle ze śliwkami. Wybrałyśmy stolik na tarasie, jadłyśmy więc, mając sielski widok na staw, okoliczne drewniane domki i leniwie przechadzające się po okolicy koty.
W drodze powrotnej, tęsknie spoglądając na malownicze mazurskie wioski, wiedziałyśmy, że wkrótce znów tu wrócimy. I chociaż spędziłyśmy weekend w stylu slow, minął nam zdecydowanie za szybko.
Chcemy wiedzieć co lubisz
Wiesz, że im więcej lajkujesz, tym fajniejsze treści ci serwujemy?