Kukbuk
Kukbuk

Mazury w rytmie slow. Dokąd wybrać się na piękny i pyszny weekend?

Ekipa KUKBUK-a wyruszyła w trasę, aby sprawdzić, gdzie na Mazurach dobrze zjeść i spędzić czas w rytmie slow, gdy ma się do dyspozycji zaledwie 24 godziny.

Tekst: Magda Malicka

Zdjęcia: Zuza Rożek

Ten artykuł przeczytasz w mniej niż 7 minut!

Mimo całej naszej sympatii do stolicy, lubimy ją czasem zdradzić z sielską wsią, gdzie życie płynie wolniej. W zeszłym tygodniu ruszyłyśmy na Mazury, w okolice Mrągowa, by w malowniczym otoczeniu odpocząć od zgiełku miasta – w stylu slow, bez pośpiechu i nadmiaru wrażeń. Chciałyśmy, żeby było klimatycznie, sielsko i – jak przystało na załogę KUKBUK-a – pysznie.

Tam, gdzie mieszkają marzenia

Na mapie znalazłyśmy wiele obiecująco wyglądających miejsc, ale na całą wyprawę miałyśmy niecałe dwa dni, w trakcie których musiałyśmy też pokonać trasę z Warszawy na Mazury i z powrotem. Wyboru tych, które najlepiej oddają ducha slow, mogłyśmy dokonać dzięki bazie stworzonej w ramach projektu Slow Road. Każde miejsce, zanim do niej trafi, jest weryfikowane pod kątem jakości przez redaktora prowadzącego projekt Mikołaja Gospodarka. Od 2016 roku osobiście sprawdza i opisuje lokalizacje widniejące na stronie Slow Road.

Ogród Przechowalni Marzeń

Za główny cel podróży obrałyśmy zabytkowy dwór w Jełmuniu, jednak nie byłybyśmy sobą, gdybyśmy po drodze nie zboczyły z trasy na coś słodkiego. Mazda CX5, którą jechałyśmy, to samochód bardzo komfortowy i doskonale radzący sobie nawet na najgorszej jakości polskich drogach, ale po ponad trzech godzinach jazdy bardzo potrzebowałyśmy już przerwy. Zorganizowałyśmy ją w Mikołajkach. To tam znalazłyśmy dom gościnny Poczekalnia Marzeń. Budynek otoczony sadem, w którym jabłonie uginają się pod ciężarem dojrzewających owoców, skrywa wnętrze łączące nowoczesne meble z elementami stylu retro.

Ogród Przechowalni Marzeń

Gości obsługują tu właściciele – Karolina i Marek – para, która kilka lat temu postanowiła ulokować swoje marzenia w małym domku na wzgórzu. Sami zaprojektowali budynek i – jako że mają artystyczne zacięcie – urządzili wnętrza. I chociaż przyjmują tu gości, podkreślają, że jest to przede wszystkim ich dom, w którym chcą się dobrze czuć. Chcą, by obsługiwanie gości było dla nich przyjemnością, a nie wyczerpującym obowiązkiem, dlatego w pensjonacie są tylko cztery pokoje gościnne.

Gdybyśmy trafiły tu rano, mogłybyśmy skusić się na proste śniadanie – jajecznicę, owsiankę lub tosty. Po południu czekały na nas szarlotka na ciepło i duży wybór herbat. Ale Przechowalnię warto odwiedzić nie tylko ze względu na uroczy ogródek i pyszne ciasto. Znajdziecie tu też niewielką galerię rękodzieła tworzonego przez lokalnych artystów – autorską porcelanę, ceramikę i biżuterię, a także obrazy.

Wnętrze Przechowalni Marzeń

Przechowalnia Marzeń

Przechowalnia Marzeń

Wnętrze dworu w Jełmuniu

Miejsce z historią

Do dworu w Jełmuniu dotarłyśmy, kiedy na dworze na dobre się rozpadało. Jego obecna właścicielka, pani Barbara, już na samym początku pobytu oprowadziła nas po posiadłości. Zaczęłyśmy od dworskich piwnic, pełnych słoików z przetworami i starych kuchennych sprzętów. W salonie i bibliotece najpełniej chyba odtworzono klimat dawnego dworu. Ciężkie zasłony, secesyjne meble i sącząca się z gramofonu muzyka klasyczna skutecznie przenoszą gości w czasie. To między innymi za ich pośrednictwem wybrzmiewa kilkusetletnia, niezwykle burzliwa historia domu.

Budynek najprawdopodobniej powstał w XIX wieku. Aż do drugiej wojny światowej pozostawał własnością rodziny von Woisky. Za czasów PRL-u zaadaptowano go na mieszkania robotnicze, później popadł w ruinę. W takim stanie kupiła go obecna właścicielka. Remont trwał wiele lat. Chcąc, by wnętrza były autentyczne, pani Barbara wzorowała się między innymi na opisach dworskich pomieszczeń znalezionych w literaturze liczącej sobie setki lat.

– Zawsze byłam miłośniczką dworów i antyków – wyznała nam, gdy w jadalni, przy dźwiękach muzyki Chopina, jadłyśmy wykwintny obiad. – Odkąd pamiętam, kupowałam starocie, gdy tylko nadarzyła się okazja. Wszystkie te przedmioty, zabytkowa porcelana, bibeloty z duszą, stare książki i meble, znalazły swój dom w Jełmuniu.

Obiad obfitował w jagnięcinę – specjalność gospodyni. Zjadłyśmy zupę ogórkową z jagnięcymi klopsikami, pierożki z jagnięciną oraz duszone w czosnku niedźwiedzim jagnięce udka z zaskakującym sosem mirabelkowym. Na deser podano dwukolorowy kisiel z czarnego bzu. To jednak nie był koniec kulinarnych atrakcji – okazuje się, że w jełmuńskim dworze po deserze następuje… kolejny deser. W mieszczącym się obok jadalni salonie czekały na nas pleśniak, maślane ciasteczka i domowe nalewki, z mirabelkową i lipową na czele.

W Jełmuniu znalazłyśmy wszystko, co charakterystyczne dla mazurskiego krajobrazu: jezioro, malownicze pagórki i dużo zieleni, ale na dworze wciąż lało. Zapadłyśmy się więc w niezwykle wygodne, przepastne fotele i delektowałyśmy tymi wszystkimi specjałami przez całe popołudnie, aż do późnego wieczora. W pełni w duchu slow road i bez poczucia straconego czasu – bo pogoda za oknem wyraźnie dawała nam znać, że nie warto wychylać nosa z ciepłego wnętrza.

Dwór w Jełmuniu

Jedna z naszych sypialni

Obiad w Jełmuniu

Podwieczorek w Jełmuniu

Podwieczorek przygotowany przez Panią Barbarę

Stare książki kucharskie Pani Barbary

Kolekcja dzbanków do parzenia kawy

owce wychodzące z pomieszczenia gospodarczego
Ranczo Frontiera

Sery przede wszystkim

Następnego dnia, gdy aura za oknem nieco się poprawiła, złożyłyśmy spontaniczną wizytę właścicielom wytwórni serów owczych i krowich Ranczo Frontiera – laureatom drugiej edycji KUKBUK Poleca. Dla ekipy KUKBUK-a dobrego sera nigdy za wiele! To miejsce rodem ze snów zmęczonego życiem mieszczucha. Bo ranczo to nie tylko zwierzęta, ale przede wszystkim klimatyczny dom skryty pośród drzew i otoczony zielonymi pagórkami.

Pies, który zdobył nasze serca... i kolana

Ciepło przywitali nas właściciele, Sylwia Szlandrowicz i Rusłan Kozynko, ale też pozostali członkowie rodziny – trzy rozbrykane psy, z których dwa to kundle, porzucone przez poprzednich właścicieli. Trzeci to ogar polski, równie wielki jak uroczy i – jak mówi ze śmiechem Rusłan – utuczony bułeczkami, które ciągle daje mu Sylwia.

Gospodarze mają talent nie tylko do serów – oboje są instruktorami strzelectwa. Rusłan jest też muzykiem, wieczorami przygrywa na pianinie. To między innymi dzięki jego muzyce Frontierę opuszczałyśmy naładowane pozytywną energią. To miejsce jest nią przepełnione.

Ranczo Frontiera

To dzięki nim powstają te pyszne sery

KUKBUK - podróże Mazury

Oberża Pod Psem

Sielskie widoki

Czuć ją także w Kadzidłowie, dokąd wybrałyśmy się na obiad w słynnej Oberży pod Psem. Ta maleńka wioska, w której mieszczą się jedynie trzy gospodarstwa, położona jest 15 minut jazdy samochodem od Mikołajek. 

Oberża Pod Psem

Zgodnie z definicją widniejącą na stronie internetowej lokalu oberża to „zajazd przy głównym szlaku, gdzie zatrzymywano się na posiłek i nocleg”. Są tu więc pokoje gościnne i utrzymana w duchu slow food restauracja z obszernym regionalnym menu.

Mazurskie zachody słońca

To o niej pisał Grzegorz Turnau:

Gdy mnie spytają aniołowie

Czy dobrze żyłem jako człowiek

I czy w reinkarnację wierzę

I chciałbym wrócić jako zwierzę

By jeszcze raz się z życiem mierzyć

Czy też już raczej wolę nie żyć –

To bez wahania im odpowiem:

Chciałbym być kotem w Kadzidłowie.

Właściciele, państwo Danuta i Krzysztof Worobcowie, przeprowadzili się na to urocze pustkowie z tętniącego życiem Berlina. Choć nie zawsze było im łatwo – zdarzały się przecież sezony, kiedy Kadzidłowo świeciło pustkami – wypracowali sobie solidną markę. Ich restauracja była wielokrotnie doceniana przez kulinarne autorytety – uzyskała rekomendację Gault & Millau, kuchnię wychwalał Adam Gessler, a Krytyka Kulinarna okrzyknęła podawaną tam kwaśnicę „najlepszą w tej części galaktyki”. Spróbowałyśmy jej – i potwierdzamy! Nasze serca podbiły też kluski śląskie z parmezanem, kremowa zupa kurkowa i pękate knedle ze śliwkami. Wybrałyśmy stolik na tarasie, jadłyśmy więc, mając sielski widok na staw, okoliczne drewniane domki i leniwie przechadzające się po okolicy koty.

Knedle z Oberży Pod Psem

Nasze serca podbiły też kluski śląskie z parmezanem, kremowa zupa kurkowa i pękate knedle ze śliwkami. Wybrałyśmy stolik na tarasie, jadłyśmy więc, mając sielski widok na staw, okoliczne drewniane domki i leniwie przechadzające się po okolicy koty.

Nasz wierny towarzysz - Mazda CX5

W drodze powrotnej, tęsknie spoglądając na malownicze mazurskie wioski, wiedziałyśmy, że wkrótce znów tu wrócimy. I chociaż spędziłyśmy weekend w stylu slow, minął nam zdecydowanie za szybko.

Chcemy wiedzieć co lubisz

Wiesz, że im więcej lajkujesz, tym fajniejsze treści ci serwujemy?

W zawsze głodnym KUKBUK-u mamy niepohamowany apetyt na życie. Codziennie mieszamy w redakcyjnych garnkach. Kroimy teksty, sklejamy apetyczne wątki. Zanurzamy się w kulturze i smakujemy codzienność. Przysiądźcie się do wspólnego stołu i poczujcie, że w kolektywie siła!

Koszyk