Legenda głosi, że twój księgozbiór to już ponad tysiąc książek.
– To prawda! Mój zbiór jest tak duży, że musiałam podzielić go na dwa mieszkania. Dlatego część książek jest w domu mojej mamy.
Ostatnio stopniowo je indeksuję w specjalnym programie komputerowym. Pomyślałam, że to dobry pomysł po tym, jak straciłam dwie książki, z których jedna była dla mnie szczególnie cenna, „A Girl and Her Greens” April Bloomfield. Ją i tę drugą pozycję pożyczyłam znajomym. Żadna z nich do mnie nie wróciła.
Wspomniałaś o swoim top 10 książek. To spory wybór. Co wybrałabyś, gdybyś musiała wytypować tytuły do top 3 Małgosi Minty?
– Po pierwsze „Eat” Nigela Slatera, najlepiej w oryginalnej, anglojęzycznej wersji. Choć polskie tłumaczenie też jest całkiem niezłe, emocjonalny, ale pozbawiony egzaltacji sposób pisania Slatera najlepiej brzmi w jego ojczystym języku. To niewielka książeczka, a zawiera mnóstwo genialnych przepisów. Są bardzo proste! Sporo dań właściwie robi się samo. [śmiech] Zdjęcia potraw też są małe, większość jest wielkości znaczka pocztowego, a lista składników pojawia się dopiero w treści przepisu. Ta książka pokazuje, że gotowanie nie musi być wysiłkiem, że może i że powinno być przyjemnością. Naprawdę warto po nią sięgnąć.
Drugi tytuł do top 3 to „Ottolenghi” Yotama Ottolenghiego. Ta pozycja nie została wydana po polsku, za to niedawno wznowiono jej anglojęzyczne wydanie. „Ottolenghi” to książka restauracyjna, znajdziemy w niej zdjęcia i przepisy potraw znajdujących się w menu należących do autora kawiarni. Sam Yotam to osoba, która nauczyła mnie wiele w zakresie tego, co się robi z sumakiem, za’atarem czy harissą.
Na trzeciej pozycji godnej polecenia jest nie książka, a postać. To Diana Henry i wszystko, co do tej pory napisała. Henry to autorka instytucja, nietłumaczona do tej pory na język polski. A szkoda! Naprawdę niesamowite jest to, jak ona sama, jako autorka, ewoluuje w swoich książkach i jak zmienia się jej podejście do jedzenia. Diana Henry upraszcza wszystko, co można uprościć, pokazuje, jak się cieszyć tym, co jemy i gotujemy. No i wszystkie jej książki są naprawdę pięknie wydane.
A warta polecenia książka nie do końca kucharska?
– Koniecznie „Eating with the chefs” Per-Andersa Jörgensena! To szkic tego, co się dzieje w restauracjach, gdy nie ma tam gości, kto jest kim i co robi, jak wyglądają staff meale i po co w ogóle się je organizuje.
A wspomniana już przez ciebie „A Girl and Her Greens” April Bloomfield?
– Pięknie wydana ze świetnymi zdjęciami Davida Loftusa! Chociaż wegecentryczna, to nie wegetariańska, wpisuje się świetnie w trend zakładający zmniejszenie ilości mięsa w diecie i promujący szeroko rozumianą zieleninę. Autorka tej książki – April Bloomfield – zasłynęła niepokorną książką o tak zwanej piątej ćwiartce, czyli podrobach, opatrzoną nietypową okładką, na której pozowała z martwą świnią. Książką „A Girl and Her Greens” udowadnia, że gotowanie to nie tylko podroby. I że ona sama nie boi się eksperymentować i wykorzystywać darów natury w najbardziej zwariowany sposób, a przy tym stosować nietypowe dla warzyw i owoców techniki.
Małgosia Minta. Dziennikarka, miłośniczka świetnych restauracji i uczciwego jedzenia, dla których potrafi wsiąść w samolot, by lecieć w dalekie strony. Publikuje na łamach „Gazety Wyborczej”, „Wysokich Obcasów”, KUKBUK-a oraz „Vogue Polska”. O swoich kulinarnych odkryciach donosi na bieżąco na blogu mintaeats.com oraz Instagram.com/minta_eats.