Włoska, hiszpańska i portugalska – to kuchnie domowe i proste. Kiedy jednak przeglądam „Ateny do zjedzenia”, mam wrażenie, że w greckiej kuchni ta prostota jest najsilniejsza. Mnóstwo w niej maleńkich dań, które, aż się proszą, by je wszystkie ugotować, ustawić na stole, zaprosić przyjaciół i wspólnie każdej po kęsie próbować. To nie jest kuchnia na pokaz, ale domowe, pełne ciepła potrawy, jakimi mógłby poczęstować mnie jakiś grecki znajomy, do którego wpadłabym w porze lunchu, bo tak właśnie gotuje się tu na co dzień – mam rację?
Bartek Kieżun: Totalnie się zgadzamy w odbiorze kuchni greckiej! Jest bardzo domowa – sięga się w niej po produkty, które rosną czy są wytwarzane jak najbliżej, następnie obrabia w najprostszy z możliwych sposobów i właściwie za każdym razem podaje się je w jak najczystszej formie. Weźmy na przykład fetę – czy smażona w pomidorach, czy pieczona z miodem i podana z sezamem, zawsze jest opowieścią o lokalności i prostocie. Kiedy jechałem do Aten, nastawiłem się na taką kuchnię i próbowałem jej w różnego typu lokalach, skromnych tawernach, gdzie jedzą robotnicy, i tych, do których chodzi klasa średnia. Zobaczyłem, że niezależnie od tego, gdzie jadłem, te posiłki niewiele się od siebie różniły. Może estetyka podania była inna – ale punkt wyjścia i efekt finalny były identyczne. Tu nikt nie musi czarować, jak w kuchni francuskiej. Bierze się to, co jest dostępne, podgrzewa, piecze, gotuje, kładzie na talerz – grunt, by przy jedzeniu czuć się szczęśliwym. Nie broniłbym tak greckiej kuchni, gdyby nie dała mi tyle radości. W tej swojej prostocie jest absolutnie cudowna. To było jak dotąd chyba najprzyjemniejsze spotkanie w mojej pracy. Dodatkowo Grecy napędzali mnie miłością i radością do własnej kuchni – sami ją bowiem szanują i doceniają. Bardzo się cieszę, że „Ateny do zjedzenia” powstały, ponieważ – pod każdym względem – znalazłem tam to, czego szukałem i czego potrzebowałem.