Antropologia odpowiedzi ma zaskakująco niewiele. Lubimy, oczywiście, zajmować się poszczególnymi, w tym niematerialnymi, wytworami kultury: choinką (lub opisanym w „Chłopach” snopkiem siana), świeczką, symbolicznym chlebem. Kochamy jako antropologowie śledzić rozwój tych tradycji w czasie, z nieziemską Schadenfreude przypominając, że „odwieczne” tradycje sięgają przeważnie dwóch-trzech pokoleń wstecz. (Antropologowie zresztą wiecznie są przekonani, że uda im się w ten sposób wyleczyć nacjonalizm, co byłoby sympatycznym ziszczeniem marzenia o tak zwanych stosowanych naukach społecznych).
Niezbyt dużo uwagi poświęcamy jednak świętu jako pojęciu w stanie czystym, choć kochamy w ten sposób rozkładać na czynniki pierwsze pokrewne zagadnienia, na przykład rytuał albo jego pozorną odwrotność – praktykowanie codzienności. O samym święcie mamy przeważnie do powiedzenia tyle, że to „czas wyłączony” – i rzeczywiście tak jest.